Siedziałam na tylnym
siedzeniu małego, granatowego samochodu, którego marki nie
pamiętałam. Widząc tępo, w jakim się przemieszczałyśmy,
oparłam się o siedzenie. Znużonym wzrokiem, bez większego celu
obserwowałam chodniki, latarnie, pojedyncze drzewa oraz
architekturę, które znikały za poruszającym się pojazdem, tylko
po to, aby ich własne klony zastępowały je. Ta cała monotonia i
ład jest tylko w przedmiotach nieożywionych — ludzie którzy szli
tymi chodnikami różną się od siebie, a swoim zachowaniem
wprowadzali nutkę chaosu w uporządkowane oraz powielające się
przedmioty.
— Jaki był wczoraj dzień
tygodnia? — zadałam jakże dla mnie ważne w obecnym momencie
pytanie.— Czwartek — odpowiedziała lakonicznie moja rodzicielka, jakby spodziewając się, że coś powiem i z wyczekiwaniem patrzyła na czerwone światło.