4 maja 2016

9. Przypadek

      Siedziałam na tylnym siedzeniu małego, granatowego samochodu, którego marki nie pamiętałam. Widząc tępo, w jakim się przemieszczałyśmy, oparłam się o siedzenie. Znużonym wzrokiem, bez większego celu obserwowałam chodniki, latarnie, pojedyncze drzewa oraz architekturę, które znikały za poruszającym się pojazdem, tylko po to, aby ich własne klony zastępowały je. Ta cała monotonia i ład jest tylko w przedmiotach nieożywionych — ludzie którzy szli tymi chodnikami różną się od siebie, a swoim zachowaniem wprowadzali nutkę chaosu w uporządkowane oraz powielające się przedmioty.
      — Jaki był wczoraj dzień tygodnia? — zadałam jakże dla mnie ważne w obecnym momencie pytanie.
      — Czwartek — odpowiedziała lakonicznie moja rodzicielka, jakby spodziewając się, że coś powiem i z wyczekiwaniem patrzyła na czerwone światło.
      Czwartek... powinnam coś pamiętać z historii? Było coś takiego, ale co? Po chwili z znikąd przychodzi odpowiedź: "czarny czwartek" — było to nagłe załamanie się rynku... Ci, którzy zainwestowali całe majątki popełniali samobójstwa. Wzdrygnęłam się na myśl o Wall Street i ludziach, którzy skakali z wieżowców na bruk. Można rzecz, że ja wczoraj miałam swój własny "czarny czwartek". Mimo, iż jest to mało zabawne, zagryzam wargę, aby nie wybuchnąć śmiechem. Zawsze stres odbija się na mnie dziwnym poczuciem humoru, a może to raczej wahania nastroju? Jeden pies. Jakby spojrzeć na to z dalszej perspektywy, to można zauważyć, że Manhattan jest kolebką zła i ważnych kinowych wydarzeń. World Trade Center doszczętnie zniszczone, a Central Park oraz Chrysler Building przewijają się przez filmy sience fiction i inne*. Tak, jakby reszta Nowego Jorku nie istniała.
      — O co cię tam wypytywali? — przerwała nagle ciszę rodzicielka podczas obiadu. Wzięła urlop na jeden dzień.
      — Nic szczególnego — odpowiedziałam wymijająco, dłubiąc widelcem w odgrzewanym daniu ze wczoraj.
      Spojrzała na mnie znad miski, jakby chciała oszacować, czy warto mnie gnębić. W końcu chyba przypomniała sobie słowa lekarza i wstała od stołu, zabierając talerze.
      — Dziś ja pozmywam. — Usłyszałam, gdy wrzuciła naczynia do zlewu, po czym odkręciła kran.
      Nic nie mówiąc, zawlokłam się do pokoju. Noc w szpitalu przespałam jak dziecko, ale wciąż byłam senna. Położyłam się na łóżku, którego sprężyny dały znać o swoim istnieniu. Westchnęłam cicho, wpatrując się w sufit. Rentgen nie wykazał żadnych uszkodzeń, więc zlecono mi po prostu odpoczynek psychiczny oraz fizyczny. Mam nie męczyć oczu, nie narażać się na hałas i ostre światło. Tak czy owak — w poniedziałek pewnie pójdę do szkoły.
      Gdy tak leżałam, to przez moją głowę przewijały się wydarzenia ostatnich dni. Szybko ten czas leci. Pomyśleć, że gdybym nie spotkała dwa dni temu niejakiej Nokty, to moje życie snułoby się spokojnie, obraną przeze mnie drogą. Jeszcze wczoraj przed rentgenem, przyjechała tamta policjantka wraz z kolegą po fachu i mnie przepytywali. Można stwierdzić, że będzie dobrze — świadkowie wypadku pozeznawali, że zostałam wypchnięta, co ja także potwierdziłam.
      — Ciekawe, w ile taki samochód rozpędza się do setki... — Rozmarzył się mundurowy.
      — Za szybko — stwierdziła policjantka, wskazując na mnie notesikiem.
      Potem nastąpiła między nimi ostra wymiana zdań, która była pozbawiona sensu... przynajmniej dla mnie. Koniec końców przypomniałam sobie, skąd znam człowieka z okularami — z gazet. Był to jakiś wybitny naukowiec, który odziedziczył firmę po swoim ojcu i wybił się dzięki swojej inteligencji, zarabia miliony, czy coś w ten deseń. Jak on się nazywał... Tony Stark bodajże. Nie czytuję gazet, ale jak mi przez przypadek wpadnie do ręki, to czytam jedynie pierwszą stronę. Spotkał mnie niesamowity zaszczyt, bycia potrąconą przez tego jakże "wspaniałomyślnego" człowieka, jak to określił fan motoryzacji. Gdy już skończyli się kłócić o kawę, kobieta chyba sobie o mnie przypomniała: burknęła "przepraszam" i stwierdziła, że Anthony S. odpowie za przekroczenia — tak w skrócie.
      Nie mam bladego pojęcia, jak długo tak leżałam, ale nagle mama mnie zawołała. Wstałam ociężale, zasłaniając dłonią ziewnięcie.
      — Kochanie, ktoś do ciebie. Ja wychodzę na miasto. Kupić ci coś? — Dotarł do mnie jej głos, jak wychodziłam właśnie z pokoju.
      — Coś słodkiego — odpowiedziałam, niezbyt się przejmowałam jej wcześniejszymi słowami.
      To był błąd. Gdy weszłam już całkiem do kuchni, zobaczyłam tam Charlotte. Przetarłam oczy, aby pobudzić je do pracy, bo albo one, albo mój mózg został uszkodzony. Co ona tu robi?
      — Cześć, Azuri — przywitała się ze mną najzwyczajniej w świecie.
      Gdybym nie była taka senna, to zapewne porwałby mnie impuls i wykrzyknęłabym coś w stylu "kobieto, ja cię nawet nie znam!", no ale cóż... obecnie byłam zajęta przetwarzaniem danych.
      Otworzyłam usta, skupiłam się na tym, co mam zaraz powiedzieć. Zmarszczyłam czoło, przykładając do skroni dłoń. Każdy się myli... może jednak coś mi dolega, a lekarzom to umknęło?
      — Czy ty się dobrze czujesz? — spytała, zanim zdążyłam jakikolwiek z siebie dźwięk wydobyć.
      Najciekawsze było to, że rozglądała się z miejsca, z którego stała, po całej kuchni, jakby chciała przeniknąć wzrokiem przez każdą deskę i słoik.
      — Tak, aczkolwiek mogłabyś mi pomóc w utwierdzeniu się w moim mniemaniu? — Podeszłam do szafki, na której blacie leżała deska do krojenia.
      — Pewnie, a co mam dla ciebie zrobić? — W ostatnich słowach słychać było, jak jej pewność siebie więdnie. Najwidoczniej w jej głowie na sekundę zapanowała próżnia, gdy zastanowiła się, o co mogę ją prosić.
      — Uderz mnie — rzuciłam hardo, wciskając w jej dłonie poniszczony, drewniany przedmiot.
      Charlotte podniosła do góry otrzymany przedmiot i wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym spojrzała na mnie z uśmiechem.
      — Zabawna jesteś. To niby ma cię utwierdzić w przekonaniu, że się dobrze czujesz? — Odłożyła deskę do krojenia na stół, który stał na środku skromnego pomieszczenia. — Ładna kuchnia — oznajmiła, pieszcząc palcami skrawek ceraty.
      Dobra... moja wyobraźnia by czegoś takiego w życiu moim nie powiedziała, więc nic mi raczej nie dolega.
      — Po co ty tu właściwie przyszłaś? — Nareszcie się obudziłam.
      — Nie było cię w szkole. — W końcu oderwała wzrok od stołu i spojrzała na mnie. — Pomyślałam, że wpadnę sprawdzić, co się stało...
      — Miałam mały wypadek — tłumaczyłam lakonicznie.
      Coś tu nie pasowało. Czuła się bardzo swobodnie, poza tym, kto po zamienieniu kilku niezgrabnych zdań na stołówce, przychodzi do ciebie, niczym najlepsza przyjaciółka? To Amanda powinna tu stać... pewnie jest zajęta swoim lalusiem — przypominam sobie ich uśmiechających się do siebie, przed przyjściem nauczycielki od chemii. Obleśne.
      — Amanda podała ci mój adres? — szukałam odpowiedniego wytłumaczenia, dlaczego ona tu jest.
      — Yhy — burknęła, podchodząc do mnie. — Nie wyglądasz najlepiej.
      — Bywało gorzej... — zawiesiłam głos, aby zastanowić się chwilę. — Chyba. — Odgarnęłam bardziej dłonią grzywkę na lewo, aby się upewnić, że nie zobaczy plastra świadczącego o poważniejszych obrażeniach.
      — Mogę zobaczyć twój pokój? — wskazała skinięciem głowy na uchylone drzwi.
      — Mam tam mały bałagan...
      — Nic nie szkodzi. — Zniknęła za drzwiami.
      Poirytowana jej zachowaniem, wykonałam niekontrolowane ruchy rękoma, które miały oznaczać, że zaraz wybuchnę. Musiałam wyglądać komicznie, gdy skrzywiona w grymasie i z rękoma wołającymi o pomstę do nieba, podchodziłam do drzwi.
      — Ładne mieszkanko — oznajmiła bez przekonania z głębi pokoju.
      Gdy dopadałam klamki, ona akurat nią szarpnęła i wróciła do kuchni. Widząc mnie, posłała mi nieco wymuszony uśmiech.
      — To salon? — Już szła w stronę kasztanowych drzwi, które były umiejscowione po drugiej stronie kuchni.
      Doskoczyłam do drzwi pierwsza, zasłaniając jej tym samym wejście do pomieszczenia.
      — To pokój mojej matki i nie masz prawa nawet dotknąć tych drzwi — wysapałam ze złości. Za kogo ona się uważa?
      Charlotte zamarła w bezruchu. Po chwili odetchnęła, przybrała poważną minę i poprawiła ramiączko torby na ramieniu, którą miała ze sobą.
      — Przepraszam, jestem ciekawska. — Poruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć "taka się urodziłam". — To ja już może pójdę...
      — Nie zostaniesz na herbacie? — spytałam z grzeczności.
      Wtem mój wzrok natrafił na jej dżinsy. Zamarłam. Możliwe, że to dziwnie zabrzmi, ale ja znałam te spodnie. Były rozdarte na kolanach oraz wyróżniały się niepożądanymi nitkami u nogawki, które oznajmiały swój otwarty bunt — albo to czysty przypadek, albo wczoraj Nokta miała na sobie identyczne spodnie... może robią zakupy w tym samym sklepie?
      — Azuri?
      — Fajne spodnie — rzuciłam szybko, nie wiedząc co powiedzieć. Wyrwała mnie z transu. — Pasują ci do koloru oczu... — Mogło to zabrzmieć jak tani sposób na podryw, ale nie miałam pojęcia, jak zamazać w jej pamięci fakt, że wpatrywałam się z uporem w jej spodnie.
      — Dzięki, pożyczyłam od koleżanki. — Uśmiechnęła się, kiwając na piętach.
      — To co z tą herbatą?
      — Nie, dzięki, czas mnie goni — odpowiedziała, sięgając już klamki.
      Na odchodne spytała się mnie, czy idę w poniedziałek do szkoły — oczywiście przytaknęłam z entuzjazmem, który we mnie wstąpił na myśl, że już wychodzi. Nie przepadam za nachalnymi ludźmi. Pomachałam jej na pożegnanie, gdy zamykałam za nią drzwi. Światło z okna padało teraz prosto w jej twarz i podkreślało jej wręcz granatowe oczy — tak przynajmniej sądziłam, do czasu, jak już zamknęłam drzwi.
      Czy obwódki jej ciemnoniebieskich tęczówek były fioletowej barwy? Skrzywiłam się na samą myśl, gdy dodałam do tego węszenie po mieszkaniu i spodnie. Czy ja przypadkiem nie stworzyłam nieistniejącą teorię spiskową? Machnęłam na to wszystko ręką, przypominając sobie słowa całej szkoły, które głoszą, że Charlotte to jednak dziwna istota, której nie warto rozkładać na części pierwsze, aby ją zrozumieć.
      — Chyba sobie zrobię herbaty... — westchnęłam sama do siebie, pocierając opuszkami palców czoło.



_______
World Trade Center doszczętnie zniszczone, a Central Park oraz Chrysler ['kraɪslə(r)] Building stały się miejscem akcji filmów sience fiction i innych* - chociażby w Central Parku i na Chrystel Building odbywa część akcji "Stuart Malutki 2", a sama wieża pojawia się w takich filmach jak "Faceci w czerni 3", "Uczeń czarnoksiężnika"(to akurat fantasy...) oraz ekranizacji "Percy Jackson i bogowie olimpijscy: Złodziej pioruna". Sama nazwa Central Parku pojawia się zaś w wielu filmach.

Anthony Stark i James "Rhodey" Rhodes - to postacie z fandomu Marvela (komiksy i filmy), gdzie są przyjaciółmi. Dlaczego tu się pojawiają? Raczej nie mają prawa bytu w świecie przedstawionym "Obcej ścieżki"...? Jedyne co mogę na tę chwilę (tzn. nie robiąc spoilerów) powiedzieć, to to, iż Azuri podświadomie zadaje sobie te same pytania, a w kolejnym rozdziale totalnie zostanie zbita z tropu...



"Nie zostaniesz na herbacie?" - czy raczej "herbatę"? Szukałam trochę w Internecie i chyba pierwsza wersja jest poprawna, aczkolwiek mogę się mylić. 

O samym rozdziale mogę powiedzieć tyle, że miałam natchnienie i pisało mi się go niesamowicie przyjemnie. 
Prosiłabym o szczere komentarze i opinie, a jak znajdziecie jakieś błędy, to proszę o wytknięcie mi ich. 

1 komentarz:

  1. Oto szczera komentarz i opinia :
    Szarlotka jest aż za bardzo podejrzana, chce więcej rozdziałów! Podobają mi się te opisowe fragmenty i rozmyślania głównej bohaterki mogłoby być ich nawet więcej ale i tak jestem szczęśliwa z taką ilością.
    ~Nokta

    OdpowiedzUsuń