15 kwietnia 2016

8. Sumienie

      Nie było mi dane odpocząć. Po chwili podszedł do mnie lekarz, który przerwał moje rozmyślania.
      Zaczął mnie pytać o najróżniejsze rzeczy. Czy miałam zaburzenia równowagi, nudności, krótkotrwałe zaburzenia pracy serca i oddechu, czy pamiętam co się działo na krótko przed oraz w trakcie wypadku. Później mówił do mnie najróżniejsze błahostki, komentował co teraz robi.
      — Twoja mama jest na korytarzu — oznajmił, gdy zakończył sprawdzanie moich szwów, które miałam na czole. — Chcesz, aby tu weszła?
      Oczywiście się zgodziłam. Nie minęło kilka sekund, gdy dopadła mnie wiecznie spokojna kobieta o kasztanowych włosach ze łzami, które zaszkliły jej wręcz czarne oczy.
      — Coś ty znowu nabroiła. — Często mnie karciła, ale tym razem nie była zła, była po prostu smutna i rozżalona...
      ... przeze mnie — zaiskrzyła w mojej głowie myśl, ale to wystarczyło, aby nastąpił wybuch, który wstrząsnął mną mocniej, niż ten wypadek.
      Chciałam ją przeprosić, wytłumaczyć się, pocieszyć. Mój głos jednak gdzieś pierzchnął — pewnie teraz pije herbatkę z sumieniem. Co mogłam jej powiedzieć? Przeprosić za próbę bycia częścią tego zdrowego społeczeństwa? Wytłumaczyć, że ten wypadek ma zatamować falę wydarzeń, która zapewne by nastąpiła, jeśli bym nie zniechęciła niejakiej Nokty? Słowa pocieszania zaś odbijały się od niej jak piłka od ściany.
      — Mamo... — próbowałam zawładnąć swoim głosem, ale wydobyło się ze mnie tylko ciche zawodzenie.
      Na szczęście nie musiałam powtarzać. Podeszła bliżej i objęła mnie swoimi zmęczonymi ramionami. Ludzie powtarzają, że to dziecinne w moim wieku lgnąć do matki, ale dla mnie była ona całym światem, a po odejściu ojca, musiałyśmy się wzajemnie wspierać.
      Mówiła, że zaraz mnie zabiorą na rentgen, ale nie słuchałam jej zbytnio — wystarczyła mi jej obecność.
      Obecność... od dawna kogoś mi brakuje... w sumie, to od pięciu lat. Mój ojciec nie był złym człowiekiem — przynajmniej takiego go zapamiętałam. Trochę za rzadko się uśmiechał. Nigdy nie słyszałam wrzawy awantury, nie było "latających spodków" w kuchni, moja mama nie miała nigdy zapuchniętych oczu od płaczu (chyba że była akurat po nocnej zmianie, a ja będąc jeszcze niesamodzielnym dzieckiem, prosiłam ją o śniadanie). Zawsze w naszym mieszkaniu było cicho. Wzrastałam w takiej ciszy. Byłam przekonana, że to normalne. Dziwiło mnie, gdy już w późniejszym wieku odwiedzałam koleżanki (a nie było ich zbyt wiele) — ich rzeczywistość nie była taka jak moja. Pewnego dnia zapytałam mamę, sądząc, że rozwieje moje wątpliwości.
      — Kochanie, świat każdego z nas wygląda nieco inaczej... — byłam zbyt mała, aby to zrozumieć, ale stwierdziłam, że ona wie najlepiej.
      Porzuciłam ten temat.
      Szokiem był dla mnie tym bardziej ich rozwód. Zostawił nam mieszkanie. Mógł ze mną spędzać pierwszy i trzeci weekend tygodnia. Wyjaśnienia były skromne — nie mogli ciągnąć czegoś, co już dawno straciło sens... przynajmniej tak mi powiedzieli. Zaraz potem zaczęły się bezsenne noce. Moja rodzicielka ciągle płakała. Może i miałam wtedy te jedenaście lat, ale nadal nie umiem zrozumieć jej zachowania w tamtym okresie.
      Tłumaczyłam sobie to na wiele sposobów, ale najbardziej prawdopodobna wersja głosiła, że to była jego wina. Gdy w ciągu pierwszego roku od rozwodu nie odwiedził mnie ani razu, zaczęłam się utwierdzać w przekonaniu, że sumienie trzyma go daleko od nas. Byłam naiwna i sądziłam, że kiedyś w końcu przyjedzie — nie wiedziałam wtedy jeszcze, że sumienie należy do tych rzeczy, które wiercąc w naszej świadomości dziurę na wylot, nigdy nie dają o sobie zapomnieć.
      Nigdy nie udało mi się od mej rodzicielki wyciągnąć prawdziwej przyczyny ich rozstania. Po pewnym czasie zaniechałam poszukiwania prawdy — uświadomiłam sobie, że skoro nie chce mi powiedzieć, to wolę dalej tego nie drążyć. Niewiedza bywa czasem błogosławieństwem.
      Wtem uświadomiłam sobie, że ta szurnięta dziewczyna — Nokta — nie da mi spokoju. Znajdzie mnie, chociaż po to, aby upewnić się, że nie żyję. Każdy w gruncie rzeczy ma swoje sumienie. Teraz pytanie brzmi — po co mnie będzie szukać? Aby inaczej do mnie podejść czy aby dobić? Co do tego drugiego, to od razu przed moje oczy nasunął mi się obraz jej surowej i pozbawionej uczuć twarzy, gdy ostatni raz ją widziałam.
      Zacisnęłam odruchowo mocniej palce, na plecach mej matuśki, gdyż ta wciąż mnie obejmowała. Naiwnie powtarzałam sobie w duchu, że sama mówiła, iż potrzebuje mojej pomocy. Możliwe, że znajdzie inną ofiarę do wykorzystania, ale to raczej graniczyło z cudem — jestem pewna, że mnie szukała długo, a nie byłam zbytnio ostrożna. Po za tym podejmowała raptowne kroki, była natarczywa, do tego znerwicowana... sądzę, że jest jej do czegoś śpieszno. Na pewno się upewni, czy wylądowałam sześć stóp pod ziemią.
      — Gotowa na rentgen? — spytała słodkim głosikiem pielęgniarka z przesadnie czerwoną szminką na ustach.



_______ 
Męczyłam ten rozdział niesamowicie długo, a i tak jest krótki. 
Raz brak weny, innym razem totalne zacięcie, albo inne obowiązki... mam nadzieję, że rozdział przypadł do gustu. :3

1 komentarz:

  1. Czadowo! To jest ten rozdział w którym nawet poczułam do Azuri trochę sympatii :)
    No i pędzę dalej, jasne tło naprawdę uprzyjemnia czytanie, tak samo jak fakt, że niedługo się doczekam części której nie czytałam już pierdyliard razy.
    ~Nokta

    OdpowiedzUsuń