29 marca 2016

7. Szczęściara

      — Jeśli chcesz znać odpowiedź, to pozwól, że ja odpowiem za nią na twoje pytanie, bo ona chyba już... dogorywa... — powiedział jego przyjaciel.
      Teraz dobrze go widzę — był to ciemnoskóry mężczyzna z czarnymi, kręconymi, na zapałkę (krótko — tak jak żołnierze w wojsku) ściętymi włosami. Do beżowego garnituru miał białą koszulę oraz bordowy krawat z delikatną, cienką kratką w nieco jaśniejszym odcieniu czerwieni. Z jego twarzy można wyczytać, że miał mniej niż czterdzieści lat na karku, ale tak jak tamten, nie był najmłodszej daty — zmarszczki były wyraźne pod oczami, a jego zmartwiona twarz mówiła sama za niego, że przeszedł przez niejedną burzę w swoim życiu, aczkolwiek zdawał się mieć głos młodszy od twarzy. Jednak jego ton wciąż był przepełniony ironią i delikatnie mówiąc, miał chyba ochotę wygarnąć temu "człowiekowi z sumieniem" — jak to siebie sam nazwał posiadacz różowych okularów.
      — Dobra, ale chodź mi tu pomóż... — odparł, odwracając się w jego stronę, jakby po nim spływały wszystkiego jego słowa.
      Afroamerykanin podniósł jedynie pytająco brwi, jakby właśnie został poproszony po raz kolejny o podanie mu żyletki. Po chwili jednak, wciąż widząc poważny wzrok swego kolegi, podszedł do niego, coś mrucząc niewyraźnie pod nosem. Policjantka spojrzała jedynie na nich niezdecydowana co ma robić w takiej sytuacji, z ustami otworzonymi, z których nie wydobył się żaden dźwięk. Potem przeniosła swój wzrok na mnie. Nie miałam pojęcia, co kłębiło się w jej głowie, a ja sama jakoś nie miałam siły do zgadywania.
      — No to jaka niby powinna być jej odpowiedź na pytanie "jak wyglądam"? — Dotarł do mojej świadomości niewyraźny głos i uczułam, że podtrzymuje mnie kolejna para rąk.
      — "Na pewno wyglądasz lepiej niż ja". — Zdawało mi się, że ten sarkastyczny człowiek się śmieje... a do niego dołącza się śmiech bruneta.
      Zrobiłam się senna. Mój słuch także nagle otępiał. Policjantka coś mówiła — byłam tego pewna, lecz nie mogłam tego usłyszeć. Wymachiwała rękami i krzyczała w stronę ludzi na chodniku, którzy teraz się rozmazali, a mundurowa po chwili zlała się z nimi w jedną wielką plamę. Dziwne... nie słyszałam nikogo na zewnątrz — klaksonów, głosów, szeptów, kroków, silników. Słyszałam za to, jak moja krew szumi i jakby spłoszone bicie mojego serca, które z każdą sekundą zwalniało. Nie wiedzieć czemu, ale miałam wrażenie, że cały świat zwolnił. Czemu by się nie zdrzemnąć? Tylko na chwilę... odciąć się od tych katuszy.
      Powieki same opadły mi na oczy. Czułam, że odpływam... ból rozmazał się jak te postacie na poboczu ulicy...

      — Azuri... Azuri... chodź do mnie... chodź do mnie... — Usłyszałam słodki głos... wołał mnie. Przed moimi oczyma zaczął się rysować jakiś zarys na białym tle.

      — Chodź — ponaglił. Widziałam rozmazaną, czarną dłoń, która sięgała po mnie.
      — Nie! — wykrzyknęłam, czując jak moje płuca, napełniając się powietrzem, parzą mnie od środka. — Nie! — pisnęłam, ale mój głos zagłuszył jakiś dziwny szum... jakby jadącego pociągu, który mknie przed siebie, tłukąc niemiłosiernie szynami i świszcząc przez powietrze, które opiera się niedelikatnym, wręcz kanciastym wagonom.


      Gdy usiłowałam wziąć kolejny wdech... obudziłam się. Wisiał nade mną jakiś obcy, biały sufit. Powietrze dziwnie pachniało. Rozejrzałam się nieco po pomieszczeniu. Pod jedną ścianą był rząd łóżek. Mebla miały metalowe, białe poręcze i były ustawione w równych odstępach, a obok każdego z nich stały kroplówki i nieznane mi monitory. Po mojej prawej, gdzieś na końcu długiej sali, były lekko uchylone, także białe drzwi. Obróciłam głowę w lewo, lecz słońce padające przez żaluzje przyprawiło mnie o mdłości, więc ponownie zwróciłam swój wzrok na sufit. Po chwili zamknęłam oczy.
      W głowie wciąż mi się kręciło, a ból promieniował na całe ciało, sprawiając, że każdy ruch był związany z cierpieniem. Przynajmniej nie byłam już obklejona zeschniętą krwią. Znużona, ponownie otworzyłam oczy i eksplorowałam wzrokiem pomieszczenie.
      "Teraz będzie już tylko lepiej" — mruknęłam sama do siebie, aby poprawić swoje samopoczucie, gdy mój wzrok natrafił na wenflon w moim nadgarstku, co nie było bynajmniej przyjemnym uczuciem. Potem dostrzegłam, że ten pokój nie jest wcale taki pusty, na jaki się wydaje. Oprócz mnie, było tu jeszcze kilka osób, a jedna leżała w łóżku obok. "Może by tak zagadać?" — przemknęło mi przez głowę, gdy podciągnęłam się nieco do góry, gdyż się zsunęłam. Spała, więc szybko przegoniłam tę myśl. Między pacjentami krzątały się dwie pielęgniarki, a od łóżka do łóżka spacerował spokojny lekarz, który z uśmiechem o coś pytał, przyglądał się ludziom, potem kroplówce i wędrował dalej.
      Wtem dotarły do mnie z korytarza dość znajome głosy. Nie rozumiałam zbytnio, o co chodzi, ale byłam pewna, że to lekko zbzikowany facet i jego kolega tak debatują. Z rozmowy wyłapałam, że ten od okularów, to Tony, a drugi Rhodey... przynajmniej tak się do siebie zwracali. Mówili coś o konsekwencjach czynu, czy coś w ten deseń. Nie zawracałam sobie już nimi głowy, bo nagle usłyszałam pytanie:
      — Jak się czujesz, słonko? — rzuciła ze słodkim uśmieszkiem na twarzy pielęgniarka. — Podaj mi swoje dane, są mi potrzebne... imię, nazwisko, twój wiek, numer do rodziców... tyle na razie mi potrzeba. — Zatrzepotała rzęsami.
      Oczywiście bez oporów odpowiedziałam na wszystkie pytania kobiety z ustami pomalowanymi na wiśniowy kolor, który przywodził mi na myśl krew.
      Potem gdzieś wyszła, a gdy wróciła, oznajmiła, że moja rodzicielka przyjedzie do szpitala za godzinę.
      — ... przez ten czas odpocznij nieco, bo i tak musisz zostać na obserwacji na noc — kontynuowała.
      — Jak to? — Zachichotałam nerwowo. Jakoś nocowanie w tym pomieszczenie do mnie nie przemawiało. — Przecież mówiła pani, że nie odniosłam cięższych obrażeń... — jęknęłam rozżalona.
      — Mogłaś mieć wstrząs mózgu, jesteś mocno poturbowana, a to, że nic sobie nie złamałaś, to zwykłe szczęście. Głupotą byłoby wypuszczenie ciebie ze szpitala — pouczała.
      Zagryzłam dolną wargę, aby powstrzymać falę rozgoryczenia. Kobieta znów znikła za drzwiami.
      Z półsiadu opadłam bezwiednie na poduszkę, a ręce położyłam na brzuchu. Mój wzrok raz kolejny próbował znaleźć coś interesującego na suficie. Zwykłe szczęście... od kiedy takie coś istnieje? Jak szczęście może być zwykłe, albo też niezwykłe? Absurd. Szczęście jest szczęściem i tyle. Nie ma sensu przypisywać mu dodatkowych określeń. Poza tym, to nie było szczęście... przez to kim jestem — a raczej czym jestem — mam mocniejsze kości, które lepiej znoszą uderzenia. Do tego mam giętki kręgosłup. Pewnie gdyby nie udoskonalenia anatomiczne, jakie posiadam, wylądowałabym w niejednym gipsie.
      Szczęściem będzie, jak jakoś uda mi się na noc włosy rozczochrać tak, aby nie widać mi było uszu... chyba, że... ja to jednak mam szczęście — dziś jest nów. Jedyny dzień w miesiącu, kiedy nie mam koszmarów i jestem zwyczajną dziewczyną... zwyczajną...



_______
BTW
Co by tu... przyjemnie mi się go pisało... tak jakoś gładko. Tytuł taki trochę... nijaki. X'D 

1 komentarz:

  1. Czy mi się wydaje czy te sny Azuri są istotne dla fabuły? W ogóle zapomniałam powiedzieć ,że bardzo podoba mi się nowy wygląd bloga chociaż poprzedni był cudowny.Zmiana tła była dobrą decyzją lepiej się teraz czyta bo paczały się nie męczą tak :)
    To ja idę dalej
    ~Nokta

    OdpowiedzUsuń