12 marca 2016

6. Nietypowy człowiek

      — Ej, ty żyjesz? — Usłyszałam nagle niewyraźny głos nade mną. Przez chwilę miałam nadzieję, że odpowiedź brzmi "nie".
      — Powiedz mi... jak mogła to przeżyć? — Ku mojej uciesze zawtórował moim myślom jakiś inny, bardzo podenerwowany, wręcz przesiąknięty ironią głos.
      — Wstawaj, nie daj mu tej satysfakcji. — Słowa zabrzmiały wyraźniej i z lekkim sarkazmem, a ciepły oddech wyrwał mnie z ciemności.
      Uchyliłam delikatnie powieki. Leżałam na asfalcie... zaplamionym krwią. Przed moimi oczyma raz kolejny rozegrał się ten wypadek. Zamknęłam oczy w nadziei, że zaraz się obudzę i przytulę do swojej głowy poduszkę. Rzeczywiście — pod ręką coś czułam... może moja poduszka nie jest rekordzistką miękkości, ale bez przesady. Zacisnęłam dłoń z resztką nadziei, która zaraz prysła — poczułam chropowatą, chłodną i twardą powierzchnię.
      — Nie idź w stronę światła. — Znów ten głos, tym razem wręcz żartował.
      Nieco poirytowana raz jeszcze otworzyłam oczy i ogarnęłam wzrokiem świat, który spiskuje przeciwko mnie. Było jakoś... ciemno wokół mojej głowy. Zorientowałam się, że to czyjś cień. Jedyne co mogłam zobaczyć z tej perspektywy, to jakieś dwie pary butów — jedne były chyba jakimiś porządnymi, ciemnymi tenisówkami z jasną podeszwą... kimkolwiek był ten gościu, ubrał do nich ciemno szare, garniturowe spodnie. Para butów obok była bardziej elegancka, a spodnie różniły się tylko kolorem — były beżowe. Niewiele myśląc (i niewiele czując) naprężyłam wszystkie mięśnie aby się podnieść. Pompki umiałam robić, a że leżałam praktycznie na brzuchu, to wydawało się być prostym zadaniem.
      Podniosłam się na tyle, by uklęknąć. Chciałam się odepchnąć rękoma i wstać — to już najwidoczniej było ponad moje siły. Gdy tylko raz kolejny naprężyłam mięśnie, uczułam okropny, pulsujący ból głowy. Nie mam pojęcia gdzie dokładnie był, bo ogarnął całą moją czaszkę. Mój świat zawirował. Poczułam dziwne zaburzenia grawitacji (a raczej mojej równowagi). Machinalnie chwyciłam się jedną ręką za głowę. Miałam mroczki przed oczyma. Jęknęłam.
      — Ej! Co wy robicie? Co ona robi? Co to ma znaczyć? Czemu sprawca rozmawia z ofiarą? — Doszedł do mnie trzeci, tym razem damski głos. Kobieta dawała do zrozumienia, że nie jest zachwycona.
      Odwróciłam się w jej stronę. Stała naprzeciw nich, a ja jakbym ich dzieliła. Nie stała pod ścianą, więc doskonale ją widziałam. Niestety, jedyne co mogłam w tej chwili zarejestrować, to to, że była to policjantka. W nic innego nie wnikałam, bo obraz zaszedł czerwienią. Zamknęłam oczy. Domyśliłam się, że to krew, więc spuściłam wzrok i niezgrabnie dłonią, którą wciąż miałam we włosach, przejechałam po czole i pięścią przetarłam oczy. W tym samym czasie oni kontynuowali rozmowę:
      — Już się usuwamy, Pani Władzo — odpowiedział ten wcześniejszy, poirytowany głos, jakby wkuł już te słowa na pamięć i częstował nimi każdego mundurowego. — Chodź, głąbie, wystarczy, że jej kości połamałeś, zrobiłeś swoje, seryjny morderco. Teraz ona będzie dawcą, nie ty — dodał cicho do swojego towarzysza, lecz o dziwo, mimo potłuczeń, jakie doznałam, mogłam bez problemu skupić się na tym, co słyszę. Mówił to, z niesamowitą szwedzką pasją, lecz słychać było, że nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz jego kolega wprowadził go w ten stan.
      — Co cię ugryzło? Nie bądź taki uszczypliwy. Mówisz, jakbym to ciebie potrącił... to ja jestem tutaj tym ze złamaną psychiką — rzucił pół serio-pół żartem ten pierwszy głos, w cale nie zwracając uwagi na policjantkę.
      — Przepraszam najmocniej, za spowodowanie uszczerbku na twojej psychice... — burknęłam, co nie od razu zrozumiałam. W głowie jeszcze mi wirowało. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że moje myśli zamieniły się w słowa.
      — To chyba były słowa skierowane do mojego samochodu. — Zachichotał nerwowo. — Jak sądzisz? — zwrócił się raczej do swego kolegi, ale nie usłyszałam już odpowiedzi.
      — Zamknąć jadaczki! Każde słowo może być wykorzystane przeciwko wam! — wykrzykiwała sfrustrowana policjantka, a trzepot kartek dawał mi do zrozumienia, że wymachiwała w powietrzu notatnikiem.
      — Co pan struga?! — Usłyszałam po chwili jeszcze bardziej krzykliwy głosik mundurowej.
      Prawie w tym samym momencie poczułam, jak ktoś chwyta mnie za ramiona i podnosi do góry. Nie zważając już na promienie słoneczne i na to, że mogę dostać zawrotów głowy — otworzyłam oczy.
      — Człowieka z sumieniem — odpowiedział na retoryczne pytanie.
      — Ta... człowieka z sumieniem... ciekawe. — Usłyszałam w tle jego przyjaciela.
      Z jednej strony byłam zdziwiona tym, w jaką stronę dążyła ta cała sytuacja, z drugiej zaś byłam wdzięczna, że próbuje mi pomóc. Z trzeciej strony zastanawiałam się nad tym, jaki ma portret u psychologa... "inne podejście do sytuacji niż pozostałe jednostki, odpowiada absurdalnie na zadane mu pytania oraz kieruje się swoimi własnymi zasadami moralnymi (a raczej ich brakiem)". Nie znam się na tworzeniu portretów psychologicznych, ale obstawiam, że poszło mi nie najgorzej.
      Skrzywiłam się, jak tylko pierwsze promienie słońca dotarły do mojej siatkówki. Czy on naprawdę musiał stanąć pod światło? A konkretniej pod słońce... już wolałam ten deszcz. W takim razie ile leżałam jak naleśnik? W sumie pogoda się szybko zmienia... ale chyba to nie było minutowe osłabnięcie w szkole przed nieoczekiwanym sprawdzianem ze wzorów z fizyki.
      — Krzywisz się, bo mnie znasz, czy dlatego, że jestem starszy, niż ja sam sądzę?
      Musiałam mocno go poturbować psychicznie, skoro zadaje pytania retoryczne, a najlepsze jest to, że chyba oczekuje na nie odpowiedzi... czyli jednak nie jest to pytanie retoryczne. Absurd...
      W tle słyszałam rozmowę policjantki z tym jego kolegą. Coś mówiła, że to bezczelne... ogólnie dużo rzucała bluzg i to wszystko ze stoickim spokojem. Ten zaś na to coś próbował wydukać, ale ona odparła, że zna dobrego psychologa... ludzie czasami są na prawdę powierzchowni... tak jak ja przed chwilą. Mniejsza.
      — Przepraszam, nie usłyszałem odpowiedzi. — Wyrwał mnie z zamyślenia.
      Pierwsze co wpadło mi do głowy to to, że musiała nieźle oberwać moja głowa pod aspektem fizycznym (bo pod względem psychicznym już kiedyś miała swoje rewolucje). Druga moja myśl wyglądała następująco: "Uh... jak ja wyglądam...", to wystarczyło, aby przez moją głowę przeszło kilka obrazów ludzi, którzy się dziwnie krzywią... chociażby główny bohater z pewnego filmu... Jack Sparrow... jego mina była bezcenna, jak zobaczył poruszający się statek na tym "pustkowiu". Może i była bezcenna... ale był to aktor, który miał się wtedy wygłupić, a ja nie jestem aktorką i wcale nie mam za zadania się wygłupiać... wystarczy, że w akcie desperackiej próby pozbycia się pasożyta wskoczyłam pod auto. Dlatego też starałam się jakoś rozluźnić mięśnie mojej twarzy. Niestety szło mi to opornie, bo słońce nie dawało o sobie zapomnieć.
      Tak więc, aby z tego wybrnąć, postanowiłam odpowiedzieć szczerze na jego pytanie:
      — Nie mam pojęcia, jak Pan wygląda, bo słońce mnie razi.
      — To wiele tłumaczy — odparł, po czym wciąż trzymając mnie mocno za przedramiona wymienił się jakby ze mną miejscami (mój mózg był zbyt poturbowany, aby określić to wtedy mianem 180 stopni). — Nie jest tak w sumie z tobą źle... widywałem więcej krwi — oznajmił, jakby chcąc mnie pocieszyć.
      Gdy tylko otworzyłam szerzej oczy, świat zawirował i rozdwoił się. Na zmianę czułam, że lecę do góry lub spadam. Zacisnęłam mocniej dłonie na rękawach jego garnituru (tylko tyle mogłam rozpoznać, jak świat wariował).
      — He-he-hej! Nie przewracaj się!
      Zaciskałam i otwierałam na przemian powieki, chcąc uspokoić zawroty głowy. Wtedy też zaczęło mnie boleć... wszystko. Nogi zrobiły się jak z ołowiu, a kolana jak z waty. Głowa ciążyła mi, a dłonie traciły swoją siłę uścisku. Oho — adrenalina się kończy.
      Przez moment zapomniałam o moim zdrowiu i przyjrzałam się bliżej temu jakże dziwnemu człowiekowi. Stał przede mną mężczyzna dość przeciętnego wzrostu w popielatym garniturze pod brodą którego był starannie zawiązany granatowo-różowy krawat i w tych samych kolorach miał ozdobną chusteczkę włożoną do kieszonki garnituru. Co do zarostu, to był charakterystycznie i oryginalnie zgolony. Włosy miał nażelowane trochę nietypowo dla facetów w jego wieku (um... jakoś tak trzydzieści z dużym hakiem), co nieco odejmowało mu lat, a same włosy miał ciemnobrązowe... czekoladowe. Patrzył na mnie z uśmiechem, oczyma tego samego koloru co włosy, przez duże okulary z zaciemnianymi szkiełkami, które odbijając słońce błyszczały na różowo, a same szkiełka ujęte były w złotą oprawkę.
      Skąd ja go znałam?



_______
 Pragnę tylko się wtrącić osobom, które myślą, że coś tu jest nie tak z akcją z nowymi postaciami... "A co z pierwszą pomocą?" i tym podobne. Otóż... no cóż... taki był zamysł. Taki jest plan. Bez obaw. Panuję nad wszystkim, co tu się dzieje.

Powiem tak... dwa tygodnie pisałam ten rozdział... codziennie po trochu. Zmieściłam w nim mniej niż chciałam - w pozytywnym sensie. :3 

Tak czy owak - mam nadzieję, że dobrze oddałam ból Azuri, zawroty głowy itd. 
Jak oceniacie rozdział? ;'d

3 komentarze:

  1. Ocena? 10/10. Tak jak zawsze. Masz przepiękne opisy, idealne. No po prostu zajebiście. Bardzo mi się podoba cała ta sytuacja i w jaką stronę ona zmierza. Mrau czekam na więcej. =3

    OdpowiedzUsuń
  2. Znowu czytam całego bloga od początku. Taka obsesja już co zrobić. Im więcej razy czytam ten rozdział tym bardziej mi się podoba, trochę szkoda że zrezygnowałaś z prowadzenia tego opowiadania jako fanfiction bo idealnie oddałaś tutaj Starka i razem z Azuri mieli naprawdę ciekawy dialog.Ta relacja mogłaby się naprawdę ciekawie rozwinąć...
    No ale mówi się trudno i płynie się dalej!
    ~Nokta w oczekiwaniu na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń