Szłyśmy teraz w
ciszy, zakłócanej jedynie przez plusk kałuż, warkot silników
oraz rozmowy ludzi. Od czasu do czasu pasożyt mojego życia
zagwizdał jakąś chwytliwą melodyjkę.
— Ile idziesz do domu? Sądziłam,
że busem jeździsz. — Przerwała nagle ciszę.Rzuciłam na nią oko spod kaptura. Zdawała się być zrelaksowana. Wodziła wzrokiem po niebie — przestało padać, ale bure chmury nadal zasłaniały niebo. Jedyne co zdradzało jakikolwiek stres lub rozkojarzenie, był jej ciężki chód, jakby miała nogi z ołowiu i zmuszała się do dalszego przemieszczania się.
— Nie stać mnie na dwa bilety... — mruknęłam, a w myślach dodałam sobie kilka bluzg pod jej adresem.
— Ale z Ciebie dusigrosz. — Uśmiechnęła się pod nosem.
— Doprawdy? — wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
— Mówiłaś coś? — Najwidoczniej niedosłyszała.
W odpowiedzi przewróciłam odruchowo oczyma z typową dla mnie miną, która przyozdabiała moją twarz w każdej beznadziejnej sytuacji mojego życia.
Po raz kolejny zapadła cisza.