11 września 2016

11. Instynkt

      Twardym krokiem przemierzałam przejście dla pieszych. Za każdym razem, gdy ktoś z tłumu zahaczał o mnie ramieniem, to miałam nieziemską ochotę odbić podeszwę moich glanów na jego twarzy.
      Co się ze mną stało!? Na moim kręgosłupie tańczył żywy ogień. Palce swędziały niemiłosiernie. Moja głowa... zdawała się mnie nie słuchać. Ignorować. Żyć własnym życiem. Gdy ja chciałam ominąć grupkę ludzi z prawej, to mimowolnie przemykałam obok nich z lewej. Mój wzrok nieposłusznie ślizgał się po nieznajomych twarzach, może znudził mu się widok czerni moich butów? Co się ze mną dzieje! Do jasnej! Wszystko zaczęło się, gdy usłyszałam ten cholerny głos, koło tego cholernego hydrantu. Zacisnęłam w pięść rozgrzane dłonie. Wszystko się sypie. Jakby czarna dłoń z moich snów nieuchronnie sięgała po moje zmysły, aby je zmieszać... a potem sięgnie po mnie. Czy ja przypadkiem już nie odeszłam od zdrowych zmysłów?
      Nie. Jeszcze nie. To tylko absurdalne wymysły mojej ciężko nadwyrężonej wyobraźni.
      Czułam jak oddechy ludzi mnie przytłaczały. Dusiły. Moje ręce oblał pot, który drażnił gorącą skórę. Głosy tłumu zlały się w jeden dźwięk. Wszystko zdawało się bladnąć, aż do bieli, która oślepiała, ale jakoś dawałam radę w odnalezieniu drogi poprzez ludzi. Zaraz pojawi się kontur czarnej dłoni, wyciągniętej i żądającej mnie. Jak w moim śnie.
      Azuri! Ogarnij się! Po kilku zachłannych oddechach, obraz wrócił do normy, ale wciąż miałam wrażenie, że za kilka kroków moje nogi także ogłoszą samowolkę. Rozejrzałam się desperacko. Kiedy dostrzegłam mały sklep spożywczy, to w duchu wręcz wrzasnęłam — klimatyzacja! Dopadłam drzwi i z ulgą wypuściłam powietrze. Było tu zdecydowanie chłodniej oraz przestronniej. Oparłam się rękoma na małej lodówce z lodami. Kiedy — wręcz rozżarzone — dłonie zetknęły się z przyjemnym chłodem, zdawało mi się, że usłyszałam cichutki syk.
      Rozejrzałam się trochę za ludźmi. Jak okiem sięgnąć — pusto. Gdy wchodziłam, to nie zauważyłam szyldu z nazwą... ciekawe, do jakiej sieci sklepów należy ten. Szału na pułkach nie było, ale skoro już tu wpadłam — w dość dosłownym znaczeniu tego słowa — to zrobię małe zakupy. Sprawdziłam ile mam pieniędzy. Wystarczy... tylko na co?
      Wtem obok mnie rozległ się zachrypnięty i jakże znużony głos:
      — Mogę w czymś pomóc?
      Spojrzałam na niego. Stał ze splecionymi palcami, które rozmasowywał. Był może jakieś dwa lata starszy ode mnie. Wysoko musiałam zadrzeć głowę, aby stwierdzić, że jego kasztanowe włosy ewidentnie świadczyły o tym, że nie przykładał wielkiej wagi do swojego wyglądu. To samo mówiły o nim poplamione od błękitnej farby części garderoby.
      — Ładny kolor — wymknęło mi się i szybko przeczytałam z identyfikatora — Dylan.
      — Malowałem budę — rzucił, uśmiechając się czarująco.
      — Budę? — powtórzyłam, siląc się na przyjemny ton.
      — Psa.
      — Po co psu malować budę? Nie sądzę, aby kolor robił dla niego jakąkolwiek różnicę... — Mimowolnie się uśmiechnęłam.
      — Nie wiem — odparł, opierając się ręką o chłodną powierzchnię lodówki, a nienaganny uśmieszek wciąż widniał na jego twarzy.
      Podniosłam pytająco brew.
      — Robiłem tylko to, co mi kazali zrobić.
      — A... — wyciągnęłam długo literę, nie wiedząc co powiedzieć. — Dorabiasz?
      — Co?
      Jak mógł tego nie usłyszeć? Stoję tuż przed nim.
      — Niedosłyszysz? — Skrzywiłam się.
      Nagle jego oczy zrobiły się ogromne, jakbym co najmniej powiedziała, że widziałam, jak podbierał pieniądze z kasy.
      — ETHAN! — ryknął i nim zdążyłam się zorientować, z pomiędzy półek wyłonił się chłopak o latynoskiej urodzie. — Kojarzysz mojego koleżkę? — Nie czekając na moją odpowiedź, kontynuował — To Ethan. Brat chłopaka mojej siostry. W ciągu ostatniego roku nieźle urósł. Kurdupel z niego był. — Przyciągnął go do siebie za identyfikator.
      Może rzeczywiście urósł, ale i tak sięgał mu tylko do ramion.
      — Em… urocze, ale…
      — Nie skończyłem – przerwał mi, klepiąc swego współpracownika po ramieniu (który miał niesamowitą konsternację na twarzy). — Pozwól, że opowiem ci o tym, jak jakiś rok temu pożarliśmy się, bo upuścił mi tablet w parku i trochę nim wtedy potrząsnąłem.
      Chwilę czekałam, sądząc, że to nie koniec historii. Nie doczekawszy się, rozłożyłam pytająco ręce i mimowolnie przekrzywiłam trochę głowę.
      — Teoretycznie to koniec, bo potem zdarzyło się coś, co teoretycznie nie powinno się wydarzyć, ale praktyka najwidoczniej się tym nie przejęła, gdyż następnie…
      — Dramatyzujesz. Dylan. — Ethan szturchnął go łokciem w bok. — Po prostu jakaś laska wygarnęła ci znowu, że jesteś skończonym frajerem, a do ciebie znowu ta aluzja nie dotarła. ZNOWU – podkreślił.
      Przez chwilę na mojej twarzy zapłonął szczery uśmiech, lecz szybko zgasł pod napływem wspomnień.
      Czy to możliwe? Ja chyba naprawdę oszalałam. Park. Rok temu… rozlane mleko… ciemna uliczka. Ci dwaj…? Nie. Na pewno to nie te same osoby. Mam za bujną wyobraźnię… chociaż…
      Szybko się otrząsnęłam i aby zatrzeć chwilę, podczas której trwała niezbyt przyjemna cisza, rzuciłam niezbyt roztropny tekst:
      — Dylan, masz ciekawy akcent. Jesteś Anglikiem?
      — Walijczykiem — odpowiedział z wyraźną urazą, a Latynos uśmiechnął się delikatnie.
      — Ojej… Wielka Brytania i tyle. — zaśmiałam się przepraszająco.
      W sumie, to mu się nie dziwię. To tak, jakby ktoś spytał się mnie, czy jestem z Arizony. Chociaż… nie sądzę, aby akcent ludzi z różnych części wyspy jakoś szczególnie się różnił, ale co ja tam wiem?
      — Wasza historia jest bardzo… — urwałam, aby dobrać odpowiednie słowo.
      — Znajoma? — podsunął kasztanowłosy chłopak z dziwnym zapałem.
      Grzecznie zaprzeczyłam, po czym kierując się do drzwi, powiedziałam, że idę do innego sklepu, bo temu przybytkowi daleko jest do Tesco.
      — Nie jest pokaźny, ale skrywa wiele tajemnic. Jak książka — stwierdził Walijczyk.
      — Jak DNA! — wtrąca się Ethan.
      Jego wyższy kolega przewrócił oczyma oraz nalegał, abym tu zajrzała jeszcze kiedyś, albo chociaż podała numer telefonu.
      Chcąc się jak najszybciej wyswobodzić spod ich dziwnie znajomych spojrzeń, podałam mu ten cholerny numer. Mam na to wy-je-ba-ne. Pośpiesznie rzuciłam „miłego dnia”, aby mnie nie mieli za gbura i powróciłam na ulicę zalaną ludźmi oraz słońcem.
      Nie zostało mi wiele do domu, więc z tą myślą, spokojnie szłam przez tłum.
      Teraz to dziwne uczucie… pewnego rodzaju strach oraz ta cała szamotanina, przeniosła się na te dwie postacie ze sklepu. To irracjonalne! Czułam, że oni mogliby mi pomóc z tym. Podświadomie szłam z telefonem w ręce, zamiast schować go do kieszeni — bałam się, że zadzwoni, a ja nie poczuję wibracji w kieszeni. Co się ze mną dzieje?
      Instynktownie poczułam, że ta burza dziwnych wydarzeń na razie minęła, że szukanie odpowiedzi na moje pytanie jest bezsensowne, bo sama do mnie przyjdzie. Mam jedynie nadzieję, że ten mój cały, dziki oraz nieobliczalny instynkt mi pomoże, a nie poćwiartuje resztki mojego racjonalnego myślenia, po czym zakopie w ogródku. Za taką pomoc to bym podziękowała, bo sama potrafiłabym to zrobić.
      Wraz z ułożeniem ostatnich myśli, otworzyłam drzwi, a mamuśka na wstępnie oznajmiła z lekkim oburzeniem, abym nie obawiała się zapraszać koleżanek do siebie. „Małe mieszkanie nie gryzie… ja też nie gryzę”. Chciałam się zapytać, o co chodzi, ale szybko przemknęła obok mnie, a zamykając drzwi, kazała nam się dobrze bawić
      — Wracam za dwie godzinki! — Usłyszałam jej głos na korytarzu.
      Co do jasnej… ktoś pomylił numer…?
      — Charlotte? — Niepewnie obrzuciłam wzrokiem kuchnię. — Amanda? — Zaglądnęłam do salonu. — Moonlight…? — Zachichotałam nerwowo, siadając na łóżku w moim pokoju.
      Pusto. Może dopiero ta znajoma ma przyjść? Dziwne.
      Instynktownie zerknęłam na zasuniętą roletę.
      Instynktownie!? Co ja gadam!? Ja nie posiadam instynktu! Jedyne, czym się kieruję, to strachem. Żałosne — pomyślałam, po czym wstałam, aby podejść do okna. Kiedy sięgałam już dłonią do sznurka… coś mnie tknęło. Nie odsuwając jej, nie będę ryzykowała, że mój koszmar się spełni. Niech będzie tak, jak jest. Słońce po południu praktycznie przez okno nie wpada, a poza tym, to tak będzie prościej.
      Bezpieczniej.



_______
Z przyczyn niezależnych ode mnie (mam na myśli router, który zaczyna odmawiać współpracy), rozdział dopiero dziś tutaj ląduje.
Tak czy owak, mam nadzieję, że jest niezgorsza.
Jeśli ktoś wciąż nie wie, czemu w głowie Dylana zaświeciła się lampeczka, to zachęcam do podążenia za myślami (szalonej) Azuri. Jakieś teorie co do sklepu? Dylana oraz Ethana?
Tak w ogóle, to brakowało mi trochę płci męskiej...

2 komentarze:

  1. To jest jeden z moich ulubionych rozdziałów jak do tej pory wiesz? Jak nie najulubieńszy. Nie mogę się doczekać ciągu dalszego. Mam nadzieje, że uda ci się dobrze wykorzystać wątek tych chłopaków ze sklepu. Czekam na rodzienięcie tych postaci i wszystkich które się do tej pory pojawiły. A gdzie jest Nokta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpiszę ci na jednego koma, ale biorę pod uwagę każde twe słowo. Mry.
      A więc na początek pragnę ci podziękować za ten poświęcony czas - czuję się zaszczycona! *u*

      Fajnie, że podoba ci się wygląd bloga - tak miało być. MRY.
      Iks de. I skrycie przyznam, że nagłówek zrobiłam specjalnie pod to czudo tło. Blogger mnie zaskoczył, bo wcześniej go nie widziałam. Lol.
      Twój szablon również jest powabny i wgl. B}

      Nie lubisz Szarlotki? Może i lepiej... przynajmniej się nie zawiedziesz, *chrząka, aby się pohamować* ale wiesz co? Nie chcę pisać za dużo, ale... no ale... mniejsza.

      Co do rozmyśleń Azuri - chyba wymagają odem nie najwięcej uwagi, w szczególności, że jej świat to nie Polska i muszę otworzyć sryliard stron, aby ułożyć zdania, które nie głoszą herezji. *Patrzy z konsternacją na rozdział, który pisze* NIU JORK BEJBI! Xd Co ja piszę... lol. Cieszę się, że ci się podobają. MRYYYY...

      I tak - sny tej loszki mają sens i są ważne. Hehesz.

      Hydrant sprawia dużo bólu oczom. Wiem. Meh. Jestem ciulem.

      Zastanawiaj się dalej nad ostatnią wypowiedzią poprzedniego rozdziału, bo zgrabnie ci to idzie. Wgl, to znalazłam zbędny przecinek we wcześniej wspomnianym zdaniu... WTF!? Mniejsza.

      Mam nadzieję, że nie zawiodę ciebie, Moon... i ogólnie wszystkich czytelników. ;___;

      Jeszcze raz dzięki za te wszystkie komy! ^^

      Usuń