7 maja 2017

Manipulant

       Zwierz był już na wygranej pozycji. Kosztował wzrokiem każde jego drżenie. Z satysfakcją patrzył na każdą jego kroplę potu. Strach wypływający z ofiary wypełniał powietrze słodkim zapachem. Oto fetor zwycięstwa. Lada moment dopełni je niczym księżyc, który dotrwał do pełnej swej okazałości.  
       Nareszcie.
       Mimowolnie wyszczerzył pożółkłe oraz oblepione resztkami, brudne zęby i tak będące jego dumą. Był to ostatni przebłysk jego człowieczeństwa, które stłumił gardłowym warknięciem. Najeżył zniszczoną oraz wyblakłą sierść, niegdyś błyszczącą w blasku srebrnej tarczy, ale teraz jedynie majaczyła na jego grzbiecie. Furia wraz z dziką radością kotłowała się w jego lśniących, na wpół ślepych oczach.
       Skoczył. Kły ze świstem przecięły duszne powietrze. Powalił go całą swą siłą, a zęby wbiły się w ciało, tnąc naczynia krwionośne, rozrywając mięśnie i miażdżyc kości. Potok krwi obryzgał  bestię, napędzając w niej machinę zniszczenia — mordercę. Utopiła w nim wszystkie swe żale, smutki, pragnienie, głód oraz jego życie.
       Jego usta — dotąd drżące — pozostały nieme do końca. Zwierz nie potrzebował od niego tłumaczenia, bo sam znalazł prawdę, a on doskonale o tym wiedział. 
       Był chorobą, która przetoczyła się przez jego ciało i umysł, niszcząc go doszczętnie. Z początku niewinne przysługi niezauważalnie przeistoczyły się w prośby godne pijawki, lecz on tego nie widział. Zręcznie się do niego zbliżył, aby zasłonić swymi lepkimi, z pozoru słodkimi dłońmi jego oczy, a do uszu sączyć przeinaczone fakty... nagiętą prawdę... tworząc mu obraz jak w krzywym zwierciadle.

       Nie protestował, w końcu — jak to twierdził — on jedyny go doceniał, a reszta jedynie mu złorzeczyła. Im obydwóm. Jesteśmy pod tym samym wozem — mawiał — wspólnymi siłami wdrapiemy się na niego, zobaczysz. Tak, zobaczył, ale zupełnie co innego, a mianowicie pęknięcie na tafli lustra. Im mniejszym prośbom mu odmawiał, zasłaniając się byle błahostką lub obracając jego słowa w żart, tym większa pojawiała się skaza na odbiciu świata, który mu przedstawiał. Serce zwierza ogarnęła trwoga, kiedy misterna sieć utworzyła ubytek w iluzji jego świata. Mały, ale wystarczający, by mógł dostrzec pustkę. Przerażająca nicość, której nikt, ani nic nie chciało wypełnić, omijając ich, nie zaszczyciwszy nawet spojrzeniem. Na chwilę zamarł, zmrożony strachem, a potem szarpnął całym swym jestestwem, nie chcąc tego widzieć. Chcąc wyrwać się z majaków.
       Trzask. Zgrzyt. Łomot. Krzywe zwierciadło się rozsypało.
       Ten niespodziewany oraz gwałtowny ruch wystarczył, by dłoń towarzysza nieopatrznie zsunęła się na szorstki pysk. Sekunda — tyle trwało delektowanie się słodkim smakiem lepiącej substancji, który przez ułamek chwili ukoił jego łomoczące serce, wzięcie głębokiego wdechu, wciągając tym samym odrażający odór oraz ujrzenie przytłaczającej pustki w całej swej okazałości.
       Do wybałuszonych oczu napłynęły łzy. Otępiałym z bólu ciałem wstrząsnęły spazmy. Zmęczone serce poczęło jeszcze szybciej tłoczyć krew. Nastroszył przerzedniałą sierść.
       Doskonale pamiętał, jak mężczyzna jęczał żałośnie, odsuwając się od niego niczym wąż, który zaraz wystrzeli ku niemu, by zadać cios, by ponownie owinąć się wokół niego, ale tym razem za cel obrał jego śmierć. Dostrzegł to w jego fałszywych ruchach. Chciał, by zniknął wraz z dowodami na jego plugawe czyny.
       Już wiedział, z kim miał do czynienia.
       Manipulant.
       Te dziesięć liter sprawiło, że uczuł żółć w pysku. Zaskomlał, nie chcąc, aby brunatnożółta wydzielina opuściła jego organizm. Upokorzenie już wystarczająco boleśnie go ubodło. Skulił się, przywierając do błotnistego podłoża. Patrzył, jak jego oprawca stawia w jego kierunku jeden krok po rozmiękłej glebie.
       Był w zasięgu skoku. Czuł to. Jego kły wręcz rwały się do krtani Manipulanta. Przejechał poszarpanym językiem po siekaczach, które wraz z trzonowcami zdawały się budzić w nim jego pierwotną naturę. Instynkt.
       Nienawidził go, ale czy zdoła go zabić, będąc zdesperowany i wisząc nad przepaścią rozpaczy?
       Instynkt szybko odepchnął to powątpiewanie w kąt. Był Wilkiem, czyż nie? Pysk miał naszpikowany czterdziestoma dwoma zębami, które tworzyły niezawodny oręż. Zanim wkroczył na jego teren, ludzie uważali go za wcielone zło i drżeli na widok jego cienia. Obecnie przypominał bardziej widmo, jednak nie chciał ani chwili dłużej sprawiać im zawód... nie tym razem.
       Na chwilę powstrzymał dreszcze, zamarłszy w bezruchu, a mężczyzna zobaczył to, czego obawiał się najbardziej. Nie podda się. Nie wygra tego na blefie. Nie miał władzy na tyle potężnej, by zdusić w nim życie. Gwałtownie się cofnął, a miękkie kolana ugięły się pod nim. Przewrócił się. Próbował przegonić widmo śmierci, ciężko sapiąc. Nic z tego... nieugięte gwiazdy były po stronie bestii. Usiłował wstać. Przegrał tę grę.
       Obydwoje o tym wiedzieli.

       Teraz kiedy było już po wszystkim, Wilk siedział na nieprzyjemnym pustkowiu, mając za jedynego towarzysza zmaltretowane zwłoki, które zmieszawszy się z błotem, trudno było zidentyfikować, czym były za życia. Można by rzec, że uzewnętrznił wnętrzności, a ich smród zastąpił fetor zwycięstwa. Oderwał wzrok od truchła, gdy uczuł, że coś opływa jego łapy. Była to karmazynowa ciecz Manipulanta, która okalała go już niemal całego, mieszając się z żółtozielonkawą ropą, skapującą z posklejanych kłaków sierści. Wtem jego klatkę piersiową przeszył ból, jakby ktoś próbował wyrwać mu serce. Zacharczał, niemal dławiąc się, a jego pysk ponownie rozkwitł wiśniowym kolorem, lecz nie był on słodki. Miał wrażenie, jakby wypluwał żelazo, które go ugodziło.
       Czyżby i on miał odejść tej nocy?
       Podniósł łeb ku gwieździstemu ornamentowi, a po chwili zawył cicho, smutno, namiętnie i tkliwie. Z pasją, którą odnalazł w sobie za późno...
       Wraz z dźwiękiem przenikającym ciemność, pojawiały się znajome twarze. Zachowywały się tak, jakby codziennie tędy przechodziły, zajęte rozwiązywaniem supłów na sznurze życia. Kimkolwiek były, nie rozpoznawały go pod tą postacią. Widma z przeszłości, a może zwyczajni przechodnie niebędący zjawami? Nigdy nie chciałby wiedzieć, bo umierając samotnie, cierpi się tylko samemu, nie dzieląc goryczy z nikim innym. Pozwolił żyć im w słodkiej nieświadomości... wiśniowej.
       Czy pamiętał smak wiśni?
       Jego oddech zgasł wraz z ostatnią gwiazdą na bladoniebieskim nieboskłonie.


_____
Oto miniaturka, nad którą trochę posiedziałam. 
Psyt. Nie bierzcie jej treści zbyt dosłownie. :3
Zastanawiałam się, czy nie wepchnąć tego jako kolejną część "O północy", ale wolę nie schodzić z pierwotnego pomysłu (czy też składu... kiedyś to napisze, zobaczycie... to jest krótkie, no ale)
Mam nadzieję, że słowa układały się w przekonującą całość. 
Polecam posłuchać sobie piosenki Hurt (wykonawcą jest Johnny Cash), której bez wytchnienia słuchałam podczas pisania "Manipulanta". 
Trzymajcie się. 
Jakby co: "Obca ścieżka" się pisze... powoli, ale jednak.

2 komentarze:

  1. O MÓJ...
    Kurdę, powiem tak: czytając ten tekst, coś ponownie przebiło moją klatkę piersiową i pozwoliło uciec, uczuciom i przemyśleniom w dal. Chodź część otoczyła mnie i na powrót nie da mi spać snując wymyśle historię. Tchnąc w nie nowe życie i pewną świeżość. Zawsze patrzyłam na letnie poranki, spod zaspanych powiek. Czułam chłodne powietrze i ciepłe, złoto - czerwone słońce, wynoszące się nad polanami nad którymi snuła się niczym zjawa - mgła. W trawie błyszczały krople rosy, a we mnie błyszczała radość i zachwyt. Czuję to również teraz, widząc ten tekst, trudno mi dać racjonalne sprawozdanie, ponieważ zachwyt przyćmiewa moje myślenie i uczucia. Tak jak letnie poranki, tak piękne... a i w ten czas nie tylko słońce może płonąć, nie tylko noc oddawać ostanie chłodne tchnienie, nie tylko ja mogę stać i patrzeć w dal nie zdając sobie sprawy z tego wszystkiego. JESTEM ZACHWYCONA AZURI PISZ NO WIĘCEJ. JEST EKSTRA!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To uczucie, kiedy komentarz powala sam tekst. *^* (Pamiętaj, nie kłóć się ze mną. :3)

      OGROMNIASTE DZIĘKI! *tuli*

      Usuń