17 października 2017

Szachownica

Występują:
     Duch — Dekiel
     Człowiek — Bonbon*

 ***

     — Nienawidzę Halloweenu — wybełkotał nagle Dekiel, siedzący na lewej krawędzi biurka. Gbur nawet nie raczył się odwrócić w moją stronę... czy ja mam twarz na ścianie? Nie sądzę.
     — Dlaczego? — spytałem bez entuzjazmu, bazgrząc na kartce papieru, starając się przelać projekt z mej głowy na papier. Szefowa poćwiartuje mnie pilniczkiem, jeśli jutro jej tego nie oddam.
     — Mam wymieniać? — Przestał wymachiwać zwieszonymi nogami, co dało się poznać po tym, że biurko już nie skrzypiało. 
     — Tak. — Przewróciłem oczyma, targając szkic i wyrzucając go do kosza. — Ale nie opieraj gęby o ręce, bo bełkoczesz — bąknąłem, sięgając po kolejną kartkę z szuflady.
     Przez kolejne minuty w chłodnym powietrzu wirowały niezrozumiałe dla mnie słowa. Uraziłem biedakowi dumę? Cholera jasna... tyle miesięcy się za mną szlaja i knuje, i kombinuje, i rozpierdala, i pląta, i bełkocze, i robi ze mnie obłąkańca, i po co to wszystko!? Nie wiem. Nie znam się. Nie wypowiem się... ale moje myśli robią się coraz czarniejsze. Szczęśliwe słonie zdechły. Brokatowe jednorożce się połamały. Różowe chmurki rozpętały cholerną burzę.
     — Spójrz na siebie... — prychnął leniwie.
     Drgnąłem. Ołówek roztrzaskał idealną wizję głęboką szramą. Pisk. Chłód. Wrzynające się paznokcie. Syk. Uderzenie. Zapchlone jednorożce.
     Duch wstał i znieruchomiał na krawędzi blatu biurka, przypominając tym samym o swojej obecności. Kiedyś to w końcu pęknie przez jego kaprys skakania z niego na podłogę.
     Oh, głupiś... duchy nic nie ważą. Nic. Są puste jak różowe obłoczki, ale wspomnienia nie są... na szczęśliwe słonie, dokąd to dąży!? Słonie na pewno do błogiej śmierci.
     Nie skoczył. Odwrócił się na pięcie i nadepnął swym WIELKIM, KOŚLAWYM, ŚMIERDZĄCYM, PRZEPOCONYM, DZIURAWYM, Z PRZYKLEJONYM JAKIMŚ GÓWNEM NA PODESZWIE butem! Prosto... prostusienko... prościutko w kartkę, na której już prawie skończyłem wstępny zarys twórczej wizji, której nie mogłem rozszyfrować. Oczy niemal wyszły mi z oczodołów! Otworzyłem usta, by krzyknąć, lecz zamarły tylko w tej pozie. Ołówek poturlał się, by ewakuować się na podłogę, a tam dopadł go kot.
     Kot. Nie wiem, kto zabił słonie, lecz kota zabiła ciekawość. Nie pomyślałbym, że pozostałe osiem żyć pójdzie do piachu wraz ze zwierzem.
     Wpatrywałem się uporczywie w ohydny, czarny but. Uwierzcie — jestem doświadczony pod względem rzucania spojrzeń, które praktycznie każdego zmuszają do refleksji względem siebie i swych plugawych czynów. Nosz kurwa!
     Duchy pragną spojrzeń. Pragną strachu. Uwielbienia. Miłości. Emocji. Spojrzenia, które podążałoby za nimi na każdym kroku. Brakuje im wszędobylskiego cienia. Brakuje zrozumienia.
     Niestety przedmiot obcy był w nieodpowiednim miejscu i czasie, i nie miał najmniejszego zamiaru wycofać się z linii ataku. Właściciel obuwia stanął na palcach, po czym powoli przekręcił się zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara. Czysta premedytacja w najmniejszym szczególe, by przypomnieć mi, iż on ma aż nadto czasu. W przeciwieństwie do mnie. Powoli podniosłem głowę z morderczym spojrzeniem do góry, choć pod spodem tłoczyła się frustracja wraz ze strachem o załamanie nerwowe. Ten... dobrze o tym wiedział, ale nic sobie z tego nie robił. Kontynuował swój zabieg "produkcji zmarszczek wraz z okładem z błota (w najlepszym przypadku z błota... lecz mam przedziwne uczucie, iż zapędził się na wyższe standardy), dla ich pielęgnacji".
     Moje biedne ciśnienie niebezpiecznie wzniosło się nad najwyższe wyżyny i dążyło ku szczytom gór. Serce wariowało, gdy usiłowałem je uspokoić monotonnym oddechem. Chuj mnie strzeli! Szlag! Cholera wraz z najjaśniejszym gromem! Krew zawrzała. Ręce wrzeszczały: "PODAJ DALEJ! ON UKRĘCIŁ ŁEB KARTCE, TO TY TERAZ MU UKRĘĆ ŁEB!". Jednak cierpliwe czekałem, aż skończy swój zamach na moje zdrowie psychiczne. Lecz... podczas kręcenia się na prawej stopie, jego lewy but omal mi nie złamał nosa. Chybił, ale za to szlag mnie trafił.
     Już nie mogłem wytrzymać, siedząc bezczynnie! Podniosłem się gwałtownie. Zacisnąłem wargi. Napiąłem barki. Spiorunowałem go wzrokiem. Ten niczym baletnica wciąż się obracał, a jego pokerowa twarz dzięki wielu lat w teatrze (zwykł powtarzać, że to była jego pasja, która przeminęła wraz ze śmiercią) nie wyrażała niczego, prócz kpiny z mej osoby i szczypty wyzwania... Wezwania na "pole bitwy". Z ogromną chęcią przyjąłem jego "wezwanie na rozprawę"... być może sądową... gdyż teraz każdy mój i jego ruch przesądzą o tym, kto pierwszy padnie na deski. On już wyprowadził mocny cios... ale jeszcze wszystko może się zdarzyć. Stanąłem na krześle. Wciąż byłem od niego niżej. To tylko szczegół, choć właśnie w szczegółach tkwi diabeł, no ale mniejsza. Po swej trzeciej rundzie na orbicie, chyba stwierdził, iż czas wrócić na ziemię. Zatrzymał się na przeciwko mnie. Rzucił mi beznamiętne spojrzenie. Mocno tupnął lewą nogą o biurko. Opuściłem wzrok na jego buty. Lewy trzymał jeden bok kartki... a ten prawy — ten zapewne z odchodami — zaczął WYCIERAĆ ZAWARTOŚĆ SWEJ PODESZWY o... kartkę. Po chwili ujrzałem brązową maź na miejscu, gdzie wcześniej była biel oraz szkic. Mój wzrok, wciąż pełen chęci mordu oraz krwi, powrócił na twarz ducha. Ten zaś w odpowiedzi uśmiechnął się... i to nie byle jak.
     Nie zaspokoi mojej chęci mordu. Nie ostudzi mnie jego krew i ból. To chyba oczywiste z jakiego powodu.
     Może chciał, abym stracił kontrolę nad sobą... chciał mi coś w ten sposób udowodnić. Oficjalnie ogłaszam, iż mam to w obecnej chwili głęboko tam, gdzie słońce nie dociera, w czterech literach (momentalnie przypomniało mi się o gównie, które z każdym momentem dobijało zwłoki mej kartki, co również miało znaczny wpływ, a wręcz motywację do następnych wydarzeń).
    Nie ma niezawodnych znaków, na to, czy duch się zmaterializował, trzeba liczyć na złudne szczęście, które zdechło wraz ze słoniami. Przejdźmy więc może do rozładowywania negatywnych emocji... oraz energii. Jebane, przesłodzone obłoczki, których ni chuja nie przewidzisz — to podobno ja, w końcu "Bonbon" z powietrza się nie wzięło.
     Śmiem twierdzić, iż ma pięść pofrunęła idealnie pod jego żebra. Wiedział, że mam gwałtowną naturę, lecz mimo wszystko nie przewidział ataku na swoje martwe życie. Dekiel zgiął się w pół jak scyzoryk. Ma pozycja względem niego była idealna do tego, aby go przerzucić przez ramię (a raczej przycisnąć do siebie na wysokości kolan, tak by przewrócił się w moją stronę, gdyż różnica wysokości była idealna), tak też zrobiłem. On coś chyba darł się w stylu: "BONBON! OPANUJ SIĘ!", ale krew w akompaniamencie adrenaliny tak szumiała, iż nie byłem w stanie tego dosłyszeć, a co dopiero posłuchać. Odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i z impetem plecami uderzyłem w biurko. Może nie tyle, co plecami, co korpusem Dekla. Następnie zepchnąłem go z mego ramienia na tyle silnym ruchem, by całą długością swego kręgosłupa rozgościł się na blacie. Dzięki zasobnemu arsenałowi, którym były wszelakie ołówki, długopisy, nieszczęsna kartka ze swą substancją, linijki, nożyczki rozsypane po powierzchni biurka... Potwornie głośny huk. Duch wydał z siebie przeraźliwy jęk, który zakrwawiał na pisk.
      Nie mam jakiegokolwiek pojęcia, jakie zmysły posiadają istoty jego pokroju i wciąż nie chcę wiedzieć. Nie jestem tego ciekaw. Niech po prostu będą wspomnieniami bez cienia... tak jak... jak...
     — TY GÓWNIARZU! — Nie miało to na celu obrazić jego murowane ego... raczej przypomnieć mu, w jaki sposób wręcz pogwałcił zasady moralne. Oraz moją kartkę, oczywiście.
     Zwisał głową w dół, z nogami opartymi o okno... ON NADAL MA NA SOBIE TEN BUT?! Szybkim ruchem sięgnąłem po jego prawą nogą i przygiąłem ją ku sobie, brutalnie ściągając czarny przedmiot z jego stopy, po czym z cała siłą rzuciłem go w brzuch mej ofiary. Ta tylko zgięła się jeszcze bardziej i sturlała się z mebla na podłogę.
     Oddychaj, oddychaj... oddycham, do cholery!
     Sponiewierany Dekiel oparł się jedną ręką o biurko, zrzucając na podłogę buta, przez którego zaczęła się ta cała afera. Ubrał go, siarczyście klnąc. Następnie sięgnął pleców i po chwili kartkę z tej bardziej kleistej strony cisnął tam, gdzie pierwotnie była. Wyprostował się, nieco drętwo próbując utrzymać pion. Wył przy tym żałośnie — tak jak tylko duchy potrafią. Podniósł głowę dość krzywo, ślizgając wzrokiem po pomieszczeniu, a jego twarz krzywiła się z każdą chwilą w inny grymas. Na koniec zawiesił się... Spoglądał na mnie z pod zmarszczonych do granic możliwości brwi. Och, przepraszam, że wjebałeś się w moje życie.
     Pijawka. Kleszcz. Pchła. Najzwyczajniejszy w świecie pasożyt.
     A najzabawniejsze w tym nieśmiesznym bagnie jest fakt, że to moja wina. To wszystko przeze mnie. Nawarzyłem piwa, które nijak nie da się wypić.
     Nie warto być szczęśliwym słoniem, brokatowym jednorożcem, różowym obłoczkiem, ciekawskim kotem... warto być psem. W krwi nieść śmierć, ciężar wspomnień i cień.


*Bonbon — dla niezorientowanych... to (zwykle) czekoladowy, nadziewany cukierek.

___
Już spieszę z tłumaczeniem: wzięłam jeden rozdzialik ze swych tworów z... 
"czwartek, 30 października 2014" 
Tak, wiem, strach się bać...
I zrobiłam mu gruntowną poprawkę, urozmaiciłam treść, wprowadziłam nieco inną psychikę bohaterowi oraz resztę bajerów. 
Pierwotnie była to czysta komedyjka. Zero powagi. Ktoś nawet skomentował, że "dobre, nawet zaczęłam się śmiać". (X'DDD) Jednak naprostowując go, postawiłam na... pewnego rodzaju szachownicę uczuć (STĄD TEN TYTUŁ!), robiąc z bohatera... no cóż... jeśli zrobiłam to dobrze, to raczej wiesz, kogo z niego zrobiłam. 
Bardzo proszę o wyrażenie swojego zdania na temat tego wpisu, bo nie jestem pewna, czy wszystko tu tworzy smaczną całość... czy wręcz przeciwnie.

2 komentarze:

  1. W w ten oto sposób nadal sie nie dowiedziałam dlaczego Dekiel nie lubi haloween :')
    Jak to przeczytałam pierwszy raz to szczerze nie bardzo wiedziałam co powiedzieć. Twoje skile w pisaniu rosną a pomysły masz coraz bardziej orginalne. Co do samego tekstu uznaje go za szczyt w obranej konwencji jestem odrobine w wszoku przez taki nagły zwrot akcji znaczy wiem,że atmosfera była napięta ale nie spodziewałam się bójki z duchem no bo to w końcu duch nie? Zakładam że to że Bonbon może dotknąć ducha wynika z częsci fabuły której nie znam...
    Ogólnie miałam takie małe de ża wi czy to możliwe że czytałam to już wcześniej? W każdym razie chętnie przeczytałabym ciąg dalszy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 100% osób, które wyraziły i o tym opinię (w tym), napisały to samo o tym halloweenie. XD 100% czyli dwie osoby... tak, jesteś druga.
      Wowo, dzięki wielkie, doceniam dobre słówka z twojej strony. *^*
      Nom, to praktycznie pierwsze sceny z tej historii... może kiedyś to napiszę, kto wie? (ale wpierw "Obca ścieżka") I WTEDY SIĘ DOWIESZ.
      Możliwe, że ci kiedyś wysyłałam linka do pierwotnej wersji...
      Raz jeszcze dziękuję. <3 <3 <3

      Usuń