23 stycznia 2016

1. Zapoznanie

      Proszę o przeczytanie prologu jako pierwszego: http://tylko-szalone-sny.blogspot.com/2017/11/prolog-obca-sciezka.html



      Z początku byłam zwyczajną dziewczyną. Bez problemów wykraczających poza możliwości "rozhisteryzowanych nastolatek z kompleksami" — jak to mawiała moja mama, a ja się z nią nigdy nie zgadzałam i nie miałam zamiaru zmieniać mojego poglądu na tę sprawę. Moje dotychczasowe życie wkrótce miało się okazać wręcz idealne w porównaniu z tym, z czym miałam się w przyszłości zmierzyć. Niestety — jak to często bywa — trzeba coś wpierw stracić, aby to docenić. Typowe, co nie? Wszystko się zmieniło w jedną noc... nawet nie pamiętam, czy to była pełnia, czy też nów — wtedy nie miało to dla mnie większego znaczenia. Zaczęło się to mniej więcej tak:
      — Wychodzę i nie wiem, kiedy wrócę! — wykrzyknęłam, sznurując pośpiesznie swoje glany.
      — W takim razie pozwól, że cię oświecę. — Usłyszałam nieco ironiczny głos z kuchni. — Przed dziesiątą!
      Oczywiście miała na myśli dziesiątą po południu.
      Nie zwracając zbytniej uwagi na słowa swojej rodzicielki, zatrzasnęłam drzwi za sobą. Wyszłam pośpiesznie z bloku i zamierzałam się przejść do parku w celach rekreacyjnych. Samo dojście do niego w dobrym tempie trwa jakieś czterdzieści minut, lecz mi się nie spieszyło — musiałam się nieco odstresować. Jutro miały być wyniki ze sprawdzianu. Jestem pewna, że mama zapyta się mnie pewnego dnia, gdy już dowie się o kilku negatywnych ocenach: "Dlaczego zamiast się uczyć, to spacerujesz po parku?"
      Podeszwy moich ulubionych butów plaskały na wciąż mokrym podłożu. Nie było zbyt wiele ludzi. No cóż: środek tygodnia, niedawno padał deszcz, kto miałby czas na odpoczynek w takim miejscu...? Zasunęłam bluzę. Do tego ten wiatr i nieciekawy chłód... Niewielu. Z racji tego, iż nie miałam czym wytrzeć ławki, a swojego ubioru nie chciałam poświęcić, musiałam się szwendać pod zielenią. Wolałam na nią patrzeć, no ale trudno. Podobno na Florydzie jest cudownie. Tyle natury… prawie jak w tropikach. Ja niestety musiałam wylądować niemal na samej górze USA! Od północy graniczy z nami Kanada! Czemu akurat Nowy Jork? Czemu nie Floryda? Co prawda mogę jedynie się pocieszać, że nie mieszkam na samym szczycie tego Stanu, a nieco niżej, w mieście, od którego pochodzi właśnie jego nazwa. I tu wcale nie jest tak cudownie. No… może jedynie, jeśli kocha się jeść na mieście, to wtedy raj.
        Zaczęłam więc bezmyślnie przechadzać się. Podobno ostentacyjnie chodzę, co niemal za każdym razem, jak o tym myślę, doprowadza mnie do salwy śmiechu, ale z drugiej strony Amanda raczej ma rację. Zawsze ktoś na mnie zerka, jakby karcąc mnie za zadufanie w sobie, co oczywiście nie jest prawdą! A przynajmniej moja znajoma mi tego jeszcze nie wytknęła.
      Ignorując osądzające spojrzenia ludzi wokoło oraz zastanawiając się, co pierwsze wykończy naszą społeczność: my czy koniec świata? Czy może krokodyle z Florydy?
      Właśnie otrzymałam odpowiedź, która potwierdzała moje przypuszczenia. Moim oczom ukazała się scena agresji. Jakiś wyrostek kwasił mordę kurduplowi, który najwyraźniej jeszcze nie wystrzelił w górę centymetrami. Przystanęłam nieco zdegustowana. Nieliczni, którzy tędy przechodzili, omijali tę uliczkę szerokim łukiem. Zawrzało we mnie. Nigdy nie byłam impulsywna, ale teraz coś we mnie wstąpiło. Sama za bardzo nie wierzyłam w to, co robiłam.
      — Hej, cieniasie! Zostaw go! — wykrzyknęłam w stronę bijącego.
      Odwrócił się w moją stronę. Wysoki chłopak trzymał za koszulkę swą ofiarę, lecz już jej nie tłukł, był zapewne zajęty myśleniem, jak wielką jestem idiotką.
      — Niedosłyszysz? — Skrzywiłam się... bo naprawdę, minę miał nietęgą.
      — Huh? Kim ty właściwie jesteś? — Potrząsnął nieostrożnie delikwentem, który był chyba bardziej zdziwiony od niego.
      — Jakie to ma znaczenie? Zostaw go, znajdź kogoś na swoim poziomie — burknęłam.
      — Chyba już takową osobę znalazłem — zaśmiał się, odpychając na bok krasnala, który natychmiast czmychnął. Podszedł do mnie stanowczym krokiem.
      Normalnie bym zamarła ze strachu, ale wtedy... wtedy to nie było normalne.
      — Posłuchaj mnie... — zaczął chrypliwym głosem, ale nie dokończył, bo gdy tylko wyciągnął rękę w moją stronę, szybko pochwyciłam jego nadgarstek i przekręciłam do zewnątrz. Aż do oporu.
      Jęknął. Nagle się ocknęłam — dopadł mnie strach. Puściłam jego rękę, po chwili odskoczyłam do tyłu. Chłopak rzucił mi nienawistne spojrzenie. Tym razem już bez zbędnych słów doskoczył do mnie z pięścią. Cofnęłam się gwałtownie, wyciągając ręce do przodu w znaku, aby się uspokoił. Zamachnął się. Zaparowałam cios. Odepchnęłam go do tyłu, co było przynajmniej szokiem dla mnie... to byłam ja? Zamarłam w bezruchu. Zaczynałam dostrzegać, że coś jest ze mną źle. Coś... Ten gościu rzucał zdezorientowany wzrok to w bok, to na moje ręce. Spojrzałam na nie.
      Tak jakby... parowały. Zastanowiłam się chwilę, czy aby nie mam halucynacji. Ta "para" przechodziła płynnie z koloru zielonego na niebieski. Przerażona, nie zauważyłam zniknięcia tego faceta. Zadudniło mi w uszach. W głowie załopotało. Obraz się rozmazywał i wyostrzał na zmianę. Truchtałam niezdarnie, by utrzymać równowagę. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Mimo, że nieopodal była latarnia — zapadła ciemność.
      Po nieokreślonym czasie się ocknęłam. Leżałam na wznak. Widziałam nad sobą atramentowe niebo, po którym rozsiane były gwiazdy... i rozlane mleko. Zaniepokojona faktem, iż leżę na środku ścieżki, wstałam pośpiesznie, nałożyłam odruchowo kaptur na głowę, a ręce wcisnęłam do kieszeni dresów.
      Drogę do domu praktycznie przebiegłam. Zapomniałam już o zieleni drzew i szarości bloków mieszkalnych. Byłam roztrzęsiona. Starałam się nie myśleć o tym, co tam się stało. Drzwi od mieszkania były zamknięte, więc otworzyłam je swoim kluczem i cichaczem przemknęłam do mojego pokoju, zaświecając jedynie lampkę na biurku. Rzuciłam okiem na godzinę. Było grubo po północy. Nic dziwnego, że zamknęła mieszkanie. Zapewne jutro będę mieć niemały wykład o szlajaniu się nocą. Moją uwagę przykuło też lusterko, stojące nieopodal budzika. Włosy zjeżyły mi się na głowie. Zaparło mi dech. Przyjrzałam się uważniej: miałam uszy... kota... na głowie... były dobrze widoczne pomiędzy kołtunami moich szatynowych włosów. Jęknęłam pełna zgrozy. Zacisnęłam oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co się ze mną dzieje, a rękoma przejechałam po głowie.
      Tak się to szaleństwo zaczęło. Uszy, co prawda, dopiero w nocy zmieniały mi się na takie, ale gorzej było mi się uporać z rękoma. Nie umiałam tego kontrolować i nie chciałam, ale w końcu dotarło do mnie, że muszę stanąć temu naprzeciw oraz spróbować to okiełznać. Wraz z półgodzinnymi praktykami w moim pokoju (czas jaki miałam po przyjściu ze szkoły, a powrotem matki) zaczęłam opanowywać to.
      Nie chciałam jednak w dalszym ciągu zrozumieć tego, co mnie spotkało. Ludzie mówią, że nie wolno odgradzać się od tego, kim jesteśmy. Trzeba siebie poznać, zrozumieć... ale tego się nie dało się zrozumieć. Nie umiałam.




______ 
Jeśli kogoś zastanawiają centymetry w USA, to na swoją obronę powiem, że ostatnimi czasami w Stanach coraz bardziej rozprzestrzeniają się te "nasze" jednostki, a jednostki imperialne powoli odchodzą.
Oto i pierwszy rozdział tej jakże dziwnej historii. 
Tytuł wzięty z ostatniego akapitu - brawo dla mnie. Teraz tak przeczytałam to dwa razy i jakoś nie jestem zachwycona - zawsze sądzę, że sposób jakim opisuję zwroty akcji jest za mało dynamiczny i nie umiem opisać tej całej akcji. No cóż... praktyka czyni mistrza. 
Opowiadania nie będą potężnych rozmiarów, aby każdy mógł je na spokojnie strawić. 

Chciałabym jeszcze wyróżnić tu to, że wszystkie rozdziały z tej serii dedykuję Noktcie, bo to właśnie dla niej powstał ten świat przedstawiony. :3

3 komentarze:

  1. Pierwsza!
    Azuri dziękuję Ci ,naprawdę , jestem z ciebie dumna ,cały ten blog jest symbolem zwycięztwa silnej woli nad lenistwo świadectwem potęgi człowieka nad...
    Wybacz ale daruje sobie te doniosłe przemowy ok? Co nie zmienia faktu ,że jesten ci wdzięczna i rozpiera mnie duma (bo poniekąd dopatruje się w tym wszystkim mojego udziału ,gadanie ci o tym blogu jednak się opłaciło). Świat który powołałaś do życia przemawia do mnie bardziej niż bym chciała a wiem juź źe dalej będzie tylko lepiej.
    Gdyby nie to że jestem kotem trzymała bym kciuki za Ciebie i twoją historie ale jako źe przeciwstawnych kciuków nie posiadam mogę ci jedynie życzyć powodzenia.
    Nokta

    OdpowiedzUsuń
  2. Ohayo! Jakiż jestem tu nowa i dopiero co czytam to miłe jestem zaskoczona :")
    Bardzo miło mi się czyta. Czasami trzymasz w napięciu a potem takie "co?!" Zresztą tak jak Nokta powiedziała, szacunek że masz na tyle silną wolę by pisać. Powinnam brać przykład z was i sama wziąść się za pisanie choć idzie mi to dość beznadziejnie. Powiecmy prawdzie w oczy: Po prostu jestem leniem :"(

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń