28 lutego 2017

13. Zgadywanki

      Nokta — wszędzie jej pełno, ale nie tam, gdzie trzeba.
      Albo to złudzenie, albo przez chwilę widziałam ją koło hydrantu Ayami — samozwańczej Moonlight — zaś dziś na pewno była koło mojej szkoły, a jeszcze kiedyś zauważyłam jej charakterystyczną sylwetkę pod kioskiem, nieopodal bloku. Mam wrażenie, że mnie unika.
      Nic nie rozumiem... przecież pozwoliłam jej zaszyć się u mnie. Osiągnęła swój cel i w ciągu następnego kwadransa zniknęła. Jak? Pewnie dała nogę przez okno, a konkretniej po schodach przeciwpożarowych niczym Spiderman. Bo? Bo tak? Ja kulturalnie przygotowałam sobie żarcie w kuchni, a jak wróciłam do pokoju, to jej już nie było. Okno było uchylone, ale takie powinno być, bo chciałam przewietrzyć pokój. Zgaduję więc, że szajba jej odbiła, albo to był test.
      A co, jeśli teraz również mnie testuje? Moje zachowanie w skrajnie niecodziennych sytuacjach...? Nie. Zdecydowanie nie. To byłoby bezcelowe, chociaż nigdy nie wiadomo co jej siedzi w głowie.
      Gdzie teraz powinna być? Powinna teraz siedzieć w moich czterech ścianach i odpowiadać na moje pytania związane z likantropią.
      — Likantropia... — powtórzyłam cicho pod nosem, po czym wzdrygnęłam się z obrzydzenia dla samej siebie.
      Chyba już nie dam rady dokończyć szejka, dlatego postawiłam go na stopniu, na którym siedziałam wraz z Amandą.
      — Nie dziwię ci się, że już nie możesz. — Pochwyciła w dłonie kubeczek z logiem McDonalda. — Dobrze, że nie wiesz ile to ma kalorii, bo byś nigdy więcej tego nie kupiła. — Zaczęła bezceremonialnie pochłaniać pozostałość.
      — Wiem... — burknęłam, oparłszy łokcie na kolanach, a na dłoniach podbródek. — I właśnie dlatego to kupuję.
      — Świnia. — Jej głos był jednak przesłodzony, tak jak szejk, którego wciągała przez rurkę. — Ja jestem chuda, więc tak na mnie nie patrz.
      Zacisnęłam usta w wąską linię, aby się nie zaśmiać, na co blondynka przewróciła oczyma.
      — Śmiej się. Zero wdzięczności. Ratuję cię przed kaloriami... — Gdyby nie szejk, na pewno kontynuowałaby swój wykład, ale najwidoczniej słodkości są wyżej w piramidzie wartości niż wpajanie mi, jaka to ja zła.
      — Dzięki — zachichotałam.
      — Ależ proszę bardzo.
      Pozwoliłam jej spokojnie dokończyć pochłaniać zawartość kubka. Spojrzałam na horyzont — pomiędzy czubkami bloków lśniło złote słońce, które zabarwiło znaczną część nieba na piękną pomarańcz. Sklepienie niemal cały dzień było pozbawione chmur, a na wieczór nic się nie zmieniło. Zmrużyłam oczy, czując przyjemne ciepło, które najpewniej minie za godzinę lub dwie.
      — Przypomnisz mi, czemu siedzimy na schodach przed naszą szkołą? — jęknęła Am, wstając i rzucając pustym kubkiem w stronę kosza, lecz chybiła. — Ja pizgam...
      Szczerze się zaśmiałam. Ciekawe kiedy do niej dotrze, że po prostu nie ma cela oraz mieć go raczej nie będzie.
      — Kiedyś się nauczę! — krzyknęła, gryząc słomkę.
      Kiedyś — bardzo optymistyczne słowo. Ja jednak użyłabym "nigdy", ale jej tego nie powiem, bo wielokrotnie przerabiałyśmy ten temat, jednak bez żadnego skutku.
      — Idź do okulisty — rzuciłam szybko.
      Jej wściekły wzrok prześlizgnął się po mnie, po czym powrócił do kosza, a na koniec powędrował na pobliski przystanek.
      — Muszę iść raczej na przystanek. Czas na mnie.
      — Co do schodów, to siedzimy tutaj, bo o tej porze jest tu mało ludzi, a McDonald jest stosunkowo blisko — odpowiedziałam na jej wcześniejsze pytanie.
      — Wiesz, co to pytanie retoryczne? — Uśmiechnęła się znikomo.
      — Wiesz, że nie masz cela oraz nie potrafisz zadawać takich pytań?
      — Wiesz co? Zamknij się. — Pomachała mi, gdy zbiegała po schodach.
      Westchnęłam ciężko, myśląc o tym, że zapewne przez całą drogę będzie gryźć tę słomkę. Ciekawe od jak dawna ma ten dziwny nawyk. Poza tym jakoś dzisiaj mało rozgadana była. Zgaduję, że chodzi o tego chłopaka, za którym się szlaja — chociaż ona używa wyrażenia "szaleję za tym głąbem!" — bo ostatnio coś napomknęła, że ich znajomość poszła krok do przodu, jednak gdy próbowałam wydobyć z niej więcej informacji, to mnie spławiła, po czym zmieniła temat. Od tamtej rozmowy ostrożniej dobiera słowa i unika tego tematu. Niech się dzieje, co ma się dziać! Jak w końcu całkiem zacznie bzikować, gdy wyczuje, że zmierzam ku temu tematowi, to zawsze zostaje mi Ayami Akatu! Będziemy macać hydranty!
      Jej... a tak na poważnie, to z chęcią bym się z nią lepiej zaprzyjaźniła, ale wielmożna Charlotte zawsze jest niedaleko. W sumie nic dziwnego, bo się kolegują, lecz ja wciąż czuję dziwną niechęć do niej. Wiem, że może to zabrzmieć dziwnie... ona coś ukrywa. Od pewnego czasu jestem skłonna uwierzyć w wiele rzeczy, między innymi w to, że Char nie jest po prostu kolejną sympatyczną oraz trochę skrytą dziewczyną... nawet nie wiem jak ją określić. Jest inna. Znam ją krótko, ale te oczy skrywają sekret i nie jestem pewna, czy chcę go poznać.
      Obróciłam się w stronę gmachu szkoły, który był skąpany w świetle zachodzącego słońca — jeden z nielicznych momentów, kiedy mogłam stwierdzić, że wygląda co najmniej znośnie.
      Wtem za rogiem, koło krzewów przemknęła znajoma mi sylwetka. Na chwilę wstrzymałam oddech. Nokta. Czy powinnam za nią iść? Czy pozwolić jej znów zniknąć z mojego pola widzenia? Zgaduję, że cokolwiek bym nie zrobiła, ona i tak ma swój własny plan dnia i pewnie nie mam w nim nic do powiedzenia. Z drugiej strony... chcę odpowiedzi... a ona wystarczająco nadszarpnęła mi nerwy, przez co po prostu nie ma prawa zniknąć bez śladu.
      Zerwałam się na równe nogi. Susami pokonałam schody, po czym nie zważając na hałas moich butów, puściłam się biegiem w stronę właścicielki bursztynowej pary oczu, która natychmiast się obróciła w moją stronę i nie tracąc czasu, zaczęła uciekać. Nie spodziewałam się tego po niej. Ona ucieka przede mną? Coś tu cuchnie...
      Przyśpieszyłabym, ale moja kondycja pozostawia wiele do życzenia — przynajmniej jestem zwinna — podczas gdy jej jest chyba na najwyższym szczeblu, a jak jeszcze nie, to powinnam wziąć się za siebie, jeśli będę chciała częściej się za nią uganiać.
      Oddalała się coraz bardziej, ale nie odpuszczałam. Ona nie odpuściła, to czemu ja miałabym to zrobić? Podsycona tą myślą, przyśpieszyłam, chociaż doskonale wiedziałam, że w ten sposób szybciej padnę. Ledwo łapałam powietrze. Znów poczułam, że ogień na nowo rozgrzewa mój kręgosłup... proszę, nie teraz. Zajęczałam, gdy z mojego ciała nie dało się wykrzesać ani trochę więcej. Nokta biegła niestrudzenie dalej, chociaż i tak skróciłam już znacznie dystans. Chciałam krzyknąć, ale nie zatrzymałaby się. Obraz zaczął się rozjaśniać. Mój ciężki oddech zagłuszał wszystko inne.
      Czarna dłoń zasłoniła mi widok, lecz biegłam. Na oślep. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam... i tak by nie usłyszała. Dyszenie przemieniło się wręcz w dziki, nieokreślony jazgot. To tylko moja wyobraźnia... urwała się... jak sznurek rolety... Mimo wszystko dopadło mnie wspomnienie, jak głos właściciela dłoni mnie wołała. Byłam pewna, że teraz również woła, ale jedyne co teraz słyszałam, to świst i szum, jestem jednak pewna, że to już nie był mój oddech.
      Za głośno.
      Za gorąco.
      Za jasno.
      A ja mimo wszystko biegłam przez to bagno, które zgotował mi los, a Nokta dodała trzy gorsze od siebie.
      Nagle wszystko znikło, a ja z impetem uderzyłam w ścianę i nie szczędząc sobie powietrza, oparłam się o nią resztkami sił. Nie chce upadać. Jeszcze nie. Proszę...
      Nie miałam pojęcia gdzie byłam. Panował tu półmrok. Kolor ścian oraz co powinnam zrobić, wydawały się oczywiste, chociaż nie miałam pojęcia jakie są, ani co mam z sobą począć, lecz nie musiałam zgadywać. Instynktownie odepchnęłam się od ściany i skierowałam się przed siebie. Para przeraźliwie znajomych oczu wyłoniła się znikąd wraz ze swoją właścicielką. Wydawały się bardziej złote, niż dotychczas.
      — Azuri — szepnęła, łapiąc mnie za przedramię — co ty tu robisz? — Cała się trzęsła.
      — Miałam zadać ci to samo pytanie.
      — Skontaktowałaś się z Ethanem i Dylanem? — próbowała mnie prześwietlić, ale ja nie miałam nic do ukrycia.
      — Nokta, jesteś z nimi na ty? — mimowolnie zachichotałam. Ironia mnie uwielbia.
      Jak na wezwanie przestała dygotać i wciąż lekko zgarbiona, wpatrywała się we mnie z konsternacją.
      Byłam niewzruszona. Może ze zmęczenia nie byłam w stanie racjonalnie reagować oraz myśleć?
      — Chodźmy stąd... — Obejrzała się za siebie, a jej czarnobrunatne uszy lekko drgnęły — Nie powinno nas tu być. — Pociągnęła mnie za rękę. — Domyślam się, przez co właśnie przeszłaś, wiem też, że nie powinnam była się tak zachowywać.
      — Uciekałaś — wysyczałabym, ale źle się czułam, więc jedynie westchnęłam z wyrzutem.
      — Musiałam coś załatwić, teraz nic już nie stoi mi na drodze, aby odpowiedzieć ci na twoje pytania. Nie będziesz musiała zgadywać, po prostu... zaufaj mi. — Zerknęła na mnie, gdy byłyśmy już na zewnątrz.
      Słońca już praktycznie nie było, pomimo to oświetlało nas dostatecznie, abym mogła poczuć jego ciepło. Do tego stwierdziłam, że nie kojarzyłam tej części miasta.
      — A czy ty zaufasz mi? — Wyrwałam się z jej uścisku i uklękłam na trawie. — Słabo mi... — jęknęłam.
      — Znam cię lepiej, niż sądzisz. Z obserwacji ludzi można wiele wywnioskować. — Kucnęła przy mnie. — Ufam ci, przynajmniej do pewnego stopnia, prowokatorze — szczerze się zaśmiała.
      — Znów jesteś boso — skomentowałam, po czym położyłam się na plecach, z nadzieją, że zaraz wrócą mi siły. — Tak jak przy naszym pierwszym spotkaniu...
      — Sama mówiłaś, abym nie wchodziła w twoje życie z zagnojonymi butami — zażartowała, siadając obok mnie.
      — Tak trudno je umyć? — odparłam, podziwiając ciemniejące niebo.



_______
Jestem dumna z tego rozdziału. ^u^ 
Ale nie wiem dlaczego... bo jest to drugi rozdział w miesiącu, czy też dlatego, że jest to jeden z ważniejszych momentów, a ja nigdy nie sądziłam, że dotrwam do niego? 
Mniejsza. 
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Ayami/Moonlight/Margaret! Masz je jutro - fakt, więc uznaj to za wcześniejszy prezent, czy coś. X'D

2 komentarze:

  1. OMYGY *O*
    Rozdział mi się podobał, motyw z zachodzącym słońcem, rozmowa dwóch dziewczyn. Potem zwrot akcji i rozmowa z Noktą WoW, jestem pod wrażeniem, oczarowana i zachwycona twoim stylem pisma. Kurdebele. Dziękuje, jeden z najlepszych prezentów które dostałam! Dziękuję!!! Nie dziwota, że jesteś dumna z tego rozdziału, ja też bym była z takiego cuda!
    Nie mam właściwie do czego się przyczepić, w pewnym momencie akcja była trochę nieklarowna i musiałam przeczytać drugi raz by zrozumieć jednak, nie rzuca się tak to w oczy.
    Czekam na kolejne rozdziały z niecierpliwością! Weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow. Dziękuję. *kłania się*
      Dzięki, dzięki, dzięki! *.*
      Wena zawsze się przyda. :>

      Usuń