8 czerwca 2020

16. Powrót do zamrażalki na lody

     Noc w centrum i jego obrzeżu… nocy prawie nie przypominała. Ba!, w największej dziurze w Nowym Jorku nie jesteś sam. Nigdy. Sama się o tym niestety przekonałam. Tak nawiasem mówiąc, to jak ludzie cię nie widzą, to kamery, choć podobno w Anglii jest ich ponad miarę i moje jabłko pod tym względem nie dorasta mu do pięt. Lepiej dla tych wszystkich pseudo super bohaterów oraz tych złych, że tak to ujmę. A, przepraszam, ci pierwsi nie istnieją, chyba że brać pod uwagę świadków, którzy wręcz lecą na komisariat. To zapewne właśnie robi ten dziadek, choć czy mu uwierzą to już inna sprawa.
     Światła, światełka, lampki, lampeczki, neony, neonki — napędzane elektrycznością drażniły moje zmęczone oczy.
     Jestem pewna, że w niektórych miejscach tego miasta, te gówienka potrafią zakłócić zegar wewnętrzny (nawet zwierząt), ale cóż… co ja tam wiem… pozwolę sobie się poużalać trochę nad sobą.
     Ponownie było mi zimno, byłam głodna, zmęczona, roztrzęsiona, poirytowana, przerażona i zdezorientowana. Nie mam pojęcia, jak to wszystko się we mnie mieściło. Nie wolno mi pominąć, że mój beznadziejny stan zawdzięczam temu, iż po wypiciu shake’a z Amandą, zobaczyłam ją i pobiegłam za nią jak pies za kiełbasą. Co ja sobie wyobrażałam? Chyba coś na kształt wyjaśnienia, którego wciąż nie otrzymałam. Słodko… przynajmniej shake był słodki. Bez ironii. Na poważnie. Prawdziwy shake z Maca. Na to wspomnienie uderza mnie fala mdłości.
     Jak się miewa Amanda? Jeśli jutro… nie, dziś! A więc jeśli dziś nie zawleczę się do szkoły, to zapewne pierwszą osobą, którą o mnie zapyta — wpierw wydzwaniając do mnie przez kwadrans — będzie Ayami. Cóż możliwe, że wyjdą między nimi kwasy, ze względu na Charlotte. To niemal nierealne, aby sianowłosa tolerowała obecność Char przy niej i Ayami, z drugiej strony Ayami bez Char w pobliżu nie jest częstym widokiem. Będą spięcia, oj będą. Może w końcu ta nachalna laska odwali się od miodowłosej? Zasługuje na mniej posrane towarzystwo niż dziewczyna, która zadaje się z ćpunami z naszej szkoły — przynajmniej tak twierdzi Amanda.
     Nokta sprowadziła mnie na ziemię, pytając o godzinę. Sięgnęłam do przedniej kieszeni spodni, wyciągając z nich telefon, z ulgą stwierdzając, że nie uległ żadnym uszkodzeniom — w końcu to był dość niedelikatny dzień, jak i noc. Ulga niestety prysła, kiedy tylko okazało się, że dochodzi druga nad ranem. Nosz cholera, gdzie ona mnie wlecze?
     — Dobra, chodź do parku, usiądziemy na ławce i wszystko naprostujemy, obgadamy, bo zaraz sobie do gardeł skoczymy. — Zatrzymała się na skrzyżowaniu. — Prowadź, nie pamiętam dokładnie drogi — burknęła dość znużona.
     Najwidoczniej dostrzegła moje rozjuszone spojrzenie, gdyż z lekką irytacją dodała szybkie „proszę”.
     Nie chciałam się z nią tu szarpać. Nie na widoku. Nie na skrzyżowaniu… za dużo negatywnych wspomnień. Idąc dobrze znaną mi drogą w stronę tej zbawczej wysepki zieleni, której kształt zaznaczał się na niebie o jeden odcień jaśniejszym, ponownie pomyślałam o tej wyblakłej, czerwonej chuście. To jedyny pozytywny akcent, jaki wiążę z impulsywną dziewczyną. Nokta żwawo za mną podążała w tych swoich trampkach spod murka. Co ja mam o tym wszystkim sądzić?
     Co mam sądzić o Noktcie? Nokcie? Aucie?
     Skręciłyśmy, kierując się deptakiem pomiędzy drzewami, a do mnie właśnie dotarło, że usiądziemy na ławce. W parku. O trzeciej nad ranem. W godzinie demonów… nie, żebym w nie wierzyła, no ale… mniejsza. Będziemy same. Całkiem same, no, chyba że jakiś żul będzie się pałętać, albo bezdomny. Usiądziemy sobie, by pogadać… ta…
     Nagle w mojej głowie pojawiła się obawa, że to będzie krępujące. Stanęłam jak zamieniona w słup soli, podczas gdy ona usiadła na zadbanej ławce i wymownie poklepała dłonią miejsce obok siebie. Tak, to zdecydowanie będzie żenujące.
     Przecież i tak chciałaś coś-niecoś się dowiedzieć, tak? A co, jeśli i ona jest niezrównoważona? Agresywna? Może zeświruje? A jak mi odbije? W końcu to ten zakleszczały las, co nie? I co, kuźwa, teraz? Przyznaj, że Amanda zawsze wie, jak wybrnąć z każdej sytuacji i umie z każdym prowadzić rozmowę, a ta?
     — Zimno — stwierdziłam drżącym głosem, choć w głębokim poważaniu miałam teraz temperaturę. — Chodź do tego sklepu, może tam będzie cieplej. — Cofnęłam się o krok.
     — Siadaj. — Podniosła lekko brwi, ale nie wiem czy ze znużenia, czy z poirytowania. A może ją autentycznie bawiłam?
     — Nie. — Połknęłam gulę w gardle. Skąd ona tam się wzięła? — Idziemy do sklepu, prowadź. — Obróciłam się na pięcie, dość stanowczo prąc naprzód. Chciałam brzmieć stanowczo, ale raczej mi nie wyszło. Brzmiałam chyba jak rozkapryszone dziecko, ale podziałało, bo Nokta mnie dogoniła. — Błagam, nie podnoś mi ciśnienia teraz. Nie mam siły na nic, ledwo myślę — wybełkotałam, podążając za nią, bo zmieniła kierunek naszej podróży.
     Podróży? Wycieczki? Spacerku? Gdzie idziemy? Jak daleko jest ten jej sklep? Zgaduję, że ma jakiś konkretny na oku, bo minęłyśmy już po drodze kilka całodobowych.
     Przyznam, że po kwadransie szłam za nią jak w transie, nie zważając na nic, poza jej sylwetką.
     Zmęczenie… Senność… Zimno… Jestem taka… głodna…
     Wtem zatrzymałyśmy się przed jakąś witryną. Za szkłem na drzwiach wisiała plakietka z napisem „zamknięte” i rozpiska godzin otwarcia. Spojrzałam na nią ze znużeniem, lecz ta zignorowała wszystkie oznaki, że na pewno nie ma jeszcze siódmej godziny i zaczęła się tłuc w drzwi. A niech się wyżyje… czekaj, czekaj… Rozejrzałam się, nieco bardziej uważnym oraz przytomniejszym wzrokiem po okolicy.
     Serce mi na chwilę zamarło. Ponownie, z wielkim wahaniem, zwróciłam się w stronę wejścia do sklepu. Przecież… to dlatego wydawał się podejrzanie znajomy. Czemu wcześniej się nie domyśliłam?
     — Nokta…? — Miałam się bać? Czego miałam oczekiwać?
     — Co? — burknęła, a ja miałam wrażenie, że lada moment wyważy te drzwi.
     — Co my tu właściwie robimy? — Zacisnęłam mocniej palce na komórce.
     — Nie chciałaś gadać, bo coś-tam-coś, a teraz ci przeszło? — odpowiedziała cicho pod nosem, nie przestając się dobijać.
     Ta rozmowa nie miała sensu. Zdecydowanie.
     Nieco zdezorientowana i oszołomiona tą sytuacją, stałam skonsternowana, a mój mózg podsunął mi myśl, by oddalić się chyłkiem, gdy nagle Nokta wydarła się głośniej niż dotychczas. Uciszyłabym ją, ale serce mi ścisło — jak tak dalej pójdzie, to mi wysiądzie — gdy telefon gwałtownie zawibrował mi w dłoni.
     Zmrużyłam oczy, by odczytać wiadomość z jaśniejącego ekranu, a trzęsąca się ręka mi tego nie ułatwiała.
     Nieznany numer: „Czego twoje ścierwo od nas chce?”
     Mój wzrok przykuł jakiś ruch zza szyby sklepu. Kiedy podniosłam spojrzenie, okazało się, że stał tam rozespany kasztan, machając do mnie jedną ręką, a w drugiej trzymał swój telefon z ekranem skierowanym w moją stronę, a to, co się na nim wyświetlało, przypominało dymki wiadomości.
     Coś mi się zdaje, że szykuje się Sajgon… Jestem głodna. Cholernie.
     Jak on właściwie miał na imię?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz