Światła,
światełka, lampki, lampeczki, neony, neonki — napędzane elektrycznością
drażniły moje zmęczone oczy.
Jestem pewna, że w
niektórych miejscach tego miasta, te gówienka potrafią zakłócić zegar
wewnętrzny (nawet zwierząt), ale cóż… co ja tam wiem… pozwolę sobie się
poużalać trochę nad sobą.
Ponownie było mi zimno, byłam głodna, zmęczona, roztrzęsiona, poirytowana, przerażona i zdezorientowana. Nie mam pojęcia, jak to wszystko się we mnie mieściło. Nie wolno mi pominąć, że mój beznadziejny stan zawdzięczam temu, iż po wypiciu shake’a z Amandą, zobaczyłam ją i pobiegłam za nią jak pies za kiełbasą. Co ja sobie wyobrażałam? Chyba coś na kształt wyjaśnienia, którego wciąż nie otrzymałam. Słodko… przynajmniej shake był słodki. Bez ironii. Na poważnie. Prawdziwy shake z Maca. Na to wspomnienie uderza mnie fala mdłości.
Ponownie było mi zimno, byłam głodna, zmęczona, roztrzęsiona, poirytowana, przerażona i zdezorientowana. Nie mam pojęcia, jak to wszystko się we mnie mieściło. Nie wolno mi pominąć, że mój beznadziejny stan zawdzięczam temu, iż po wypiciu shake’a z Amandą, zobaczyłam ją i pobiegłam za nią jak pies za kiełbasą. Co ja sobie wyobrażałam? Chyba coś na kształt wyjaśnienia, którego wciąż nie otrzymałam. Słodko… przynajmniej shake był słodki. Bez ironii. Na poważnie. Prawdziwy shake z Maca. Na to wspomnienie uderza mnie fala mdłości.
Jak się miewa
Amanda? Jeśli jutro… nie, dziś! A więc jeśli dziś nie zawleczę się do szkoły,
to zapewne pierwszą osobą, którą o mnie zapyta — wpierw wydzwaniając do mnie
przez kwadrans — będzie Ayami. Cóż możliwe, że wyjdą między nimi kwasy, ze
względu na Charlotte. To niemal nierealne, aby sianowłosa tolerowała obecność
Char przy niej i Ayami, z drugiej strony Ayami bez Char w pobliżu nie jest
częstym widokiem. Będą spięcia, oj będą. Może w końcu ta nachalna laska odwali
się od miodowłosej? Zasługuje na mniej posrane towarzystwo niż dziewczyna, która
zadaje się z ćpunami z naszej szkoły — przynajmniej tak twierdzi Amanda.
Nokta sprowadziła mnie na ziemię, pytając o
godzinę. Sięgnęłam do przedniej kieszeni spodni, wyciągając z nich telefon, z
ulgą stwierdzając, że nie uległ żadnym uszkodzeniom — w końcu to był dość
niedelikatny dzień, jak i noc. Ulga niestety prysła, kiedy tylko okazało się,
że dochodzi druga nad ranem. Nosz cholera, gdzie ona mnie wlecze?
— Dobra, chodź do
parku, usiądziemy na ławce i wszystko naprostujemy, obgadamy, bo zaraz sobie do
gardeł skoczymy. — Zatrzymała się na skrzyżowaniu. — Prowadź, nie pamiętam
dokładnie drogi — burknęła dość znużona.
Najwidoczniej
dostrzegła moje rozjuszone spojrzenie, gdyż z lekką irytacją dodała szybkie
„proszę”.
Nie chciałam się z
nią tu szarpać. Nie na widoku. Nie na skrzyżowaniu… za dużo negatywnych wspomnień.
Idąc dobrze znaną mi drogą w stronę tej zbawczej wysepki zieleni, której
kształt zaznaczał się na niebie o jeden odcień jaśniejszym, ponownie pomyślałam
o tej wyblakłej, czerwonej chuście. To jedyny pozytywny akcent, jaki wiążę z
impulsywną dziewczyną. Nokta żwawo za mną podążała w tych swoich trampkach spod
murka. Co ja mam o tym wszystkim sądzić?
Co mam sądzić o
Noktcie? Nokcie? Aucie?
Skręciłyśmy,
kierując się deptakiem pomiędzy drzewami, a do mnie właśnie dotarło, że usiądziemy
na ławce. W parku. O trzeciej nad ranem. W godzinie demonów… nie, żebym w nie
wierzyła, no ale… mniejsza. Będziemy same. Całkiem same, no, chyba że jakiś żul
będzie się pałętać, albo bezdomny. Usiądziemy sobie, by pogadać… ta…
Nagle w mojej
głowie pojawiła się obawa, że to będzie krępujące. Stanęłam jak zamieniona w
słup soli, podczas gdy ona usiadła na zadbanej ławce i wymownie poklepała
dłonią miejsce obok siebie. Tak, to zdecydowanie będzie żenujące.
Przecież i tak
chciałaś coś-niecoś się dowiedzieć, tak? A co, jeśli i ona jest
niezrównoważona? Agresywna? Może zeświruje? A jak mi odbije? W końcu to ten
zakleszczały las, co nie? I co, kuźwa, teraz? Przyznaj, że Amanda zawsze wie,
jak wybrnąć z każdej sytuacji i umie z każdym prowadzić rozmowę, a ta?
— Zimno —
stwierdziłam drżącym głosem, choć w głębokim poważaniu miałam teraz
temperaturę. — Chodź do tego sklepu, może tam będzie cieplej. — Cofnęłam się o
krok.
— Siadaj. — Podniosła
lekko brwi, ale nie wiem czy ze znużenia, czy z poirytowania. A może ją
autentycznie bawiłam?
— Nie. — Połknęłam
gulę w gardle. Skąd ona tam się wzięła? — Idziemy do sklepu, prowadź. —
Obróciłam się na pięcie, dość stanowczo prąc naprzód. Chciałam brzmieć
stanowczo, ale raczej mi nie wyszło. Brzmiałam chyba jak rozkapryszone dziecko,
ale podziałało, bo Nokta mnie dogoniła. — Błagam, nie podnoś mi ciśnienia
teraz. Nie mam siły na nic, ledwo myślę — wybełkotałam, podążając za nią, bo
zmieniła kierunek naszej podróży.
Podróży?
Wycieczki? Spacerku? Gdzie idziemy? Jak daleko jest ten jej sklep? Zgaduję, że
ma jakiś konkretny na oku, bo minęłyśmy już po drodze kilka całodobowych.
Przyznam, że po
kwadransie szłam za nią jak w transie, nie zważając na nic, poza jej sylwetką.
Zmęczenie…
Senność… Zimno… Jestem taka… głodna…
Wtem zatrzymałyśmy
się przed jakąś witryną. Za szkłem na drzwiach wisiała plakietka z napisem
„zamknięte” i rozpiska godzin otwarcia. Spojrzałam na nią ze znużeniem, lecz ta
zignorowała wszystkie oznaki, że na pewno nie ma jeszcze siódmej godziny i
zaczęła się tłuc w drzwi. A niech się wyżyje… czekaj, czekaj… Rozejrzałam się,
nieco bardziej uważnym oraz przytomniejszym wzrokiem po okolicy.
Serce mi na chwilę
zamarło. Ponownie, z wielkim wahaniem, zwróciłam się w stronę wejścia do
sklepu. Przecież… to dlatego wydawał się podejrzanie znajomy. Czemu wcześniej
się nie domyśliłam?
— Nokta…? — Miałam
się bać? Czego miałam oczekiwać?
— Co? — burknęła,
a ja miałam wrażenie, że lada moment wyważy te drzwi.
— Co my tu
właściwie robimy? — Zacisnęłam mocniej palce na komórce.
— Nie chciałaś
gadać, bo coś-tam-coś, a teraz ci przeszło? — odpowiedziała cicho pod nosem,
nie przestając się dobijać.
Ta rozmowa nie
miała sensu. Zdecydowanie.
Nieco
zdezorientowana i oszołomiona tą sytuacją, stałam skonsternowana, a mój mózg
podsunął mi myśl, by oddalić się chyłkiem, gdy nagle Nokta wydarła się głośniej
niż dotychczas. Uciszyłabym ją, ale serce mi ścisło — jak tak dalej pójdzie, to
mi wysiądzie — gdy telefon gwałtownie zawibrował mi w dłoni.
Zmrużyłam oczy, by
odczytać wiadomość z jaśniejącego ekranu, a trzęsąca się ręka mi tego nie
ułatwiała.
Nieznany numer:
„Czego twoje ścierwo od nas chce?”
Mój wzrok przykuł
jakiś ruch zza szyby sklepu. Kiedy podniosłam spojrzenie, okazało się, że stał
tam rozespany kasztan, machając do mnie jedną ręką, a w drugiej trzymał swój
telefon z ekranem skierowanym w moją stronę, a to, co się na nim wyświetlało,
przypominało dymki wiadomości.
Coś mi się zdaje,
że szykuje się Sajgon… Jestem głodna. Cholernie.
Jak on właściwie
miał na imię?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz