8 czerwca 2020

19. Hol

     Nokta wyglądała za Charlotte przez szybę w sklepowych drzwiach, a ja siedziałam osłupiała z przewrotnej natury wiedzy. Jeszcze kilka zdań temu, nawet nie zwróciłabym na nią uwagi, nawet jakbym otarła się o nią ramieniem.
     — Musisz iść. — Zerwał się ze swojego miejsca Ethan, poganiając mnie, machając chaotycznie rękoma. — Zanim się zorientuje, że coś jest nie tak i cię tam nie ma!
     — Gdzie? — Wstałam trochę skołowana.
     — W szkole!?
     — Daj jej torbę, jakąkolwiek. — Otworzyła odrobinę drzwi, aby się usunąć w narastającą rzekę ludzi na chodniku.
     — Śmigaj. — Ledwo dotarło do mnie, co powiedział, kiedy niemal przemocą wypchnął mnie na zewnątrz i wepchnął w moje osłupiałe palce jakąś starą torbę na ramię.
     — A więc… co mam zrobić?
     Stałam tak przez dłuższą chwilę. Na chodniku przed wejściem, nie mogąc zajrzeć do środka, gdyż poranne słońce już zakradło się na ulice, pnąc się po budynkach do góry. Cień w sklepie zdawał się działać na jego korzyć, wtapiając go w miejską architekturę.
     Z tej stagnacji wyrwali mnie dopiero dwóch mężczyzn, którzy popchnęli mnie, aby wejść do środka, prowadząc jakąś plotkarską wymianę zdań. Kiedy pierwszy z nich chwycił za klamkę, refleks w szybie ponownie mi ich przedstawił. Chaotycznie odbiły się w niej masywne, różowawe szkiełka okularów przeciwsłonecznych, uchwyconych w delikatną złotą oprawkę, a następnie przemknęła ciemnoskóra sympatyczna twarz. Cień odcinał ich całkowicie od świata zewnętrznego, ale jeszcze przez parę sekund w słońcu, zaraz przy drzwiach, widziałam dół spodni od garnituru i skórzane buty.
     A więc idźmy do przodu.
     Poczułam, jak instynkt popchnął mnie subtelnie do przodu, aby wprawić mnie całą w dobrze znany mi chód. Krew ciepło krążyła pod skórą, delikatnie mnie gilgocząc. Spięte mięśnie mimowolnie się rozluźniały w nagrzewającym się tłoku Nowego Jorku. Często jedyne co umiałam robić w takich chwilach, to zatrzymywać się i rozkopywać wszystko wokół siebie. Tak, jakby rozwiązanie miało mi uciec lada moment, a wcale tak nie było.
     Zawsze, leżąc na łóżku, próbując zasnąć i mając moją mamę za ścianą, wracałam pamięcią do nocy w parku. Nigdy moje rozmyślenia nie zaowocowały w żadną pożyteczną puentę, poza tą, że mam przejebane, bez względu na to, gdzie mnie nogi poniosą. Wiem, to również nie jest pożyteczny wniosek, z którym dałoby się dalej pracować. Śmiem twierdzić jednak, że nie miałam czasu, by rozdrabniać się nad pierwszym spotkaniem Nokty i licznymi kolejnymi. Jednak ani wcześniejsze, ani późniejsze spotkania z przeszłością nie były w stanie mnie nauczyć zbyt wiele i sądzę, że już wiem dlaczego.
     Nigdy nie zastanawiałam się nad ludźmi w nich występujących. Chyba bliższe, trzeźwiejsze spotkanie z dwoma potencjalnymi nieudacznikami z parku po raz kolejny w sklepie, poruszyła tą mocno napiętą nić, pokazując, co się właściwie kryje na jej drugim końcu. Są tam ludzie, zawsze ludzie, którzy muszą podjąć decyzję. Nie jest to odkrywcze, ale jest to rzecz, o której łatwo się zapomina w codziennych sprawach.
     Budynek szkolny tego dnia wyglądał zupełnie normalnie. Pokolenie nowojorczyków chętnie lub nie, wtłaczało się przez drzwi, przez hol, przez korytarz do sal. Ja za to miałam tylko przyjemność w ciszy swojego towarzystwa przywitać zewnętrzną fasadę i drzwi, bo w holu złapała mnie złota dusza towarzystwa — Amanda.
     — Azuri! Gdzie się błąkałaś? — Wzięła mnie pod rękę, idąc żwawo w głąb holu. — Wiesz, że tym razem ci się nie upiecze, jeśli nie masz papierków ze szpitala?
     — Mam z policji — rzuciłam bardziej z przyzwyczajenia niż w wyniku jakiegoś złożonego procesu myślowego.
     — Masz? — Obróciła gwałtownie głowę, a jej duże okrągłe kolczyki, zawirowały wokół jej szyi.
     — Nie, coś ty.
     — W takim razie powodzenia.
     Przewróciłam jedynie oczyma. Nie powiem, tęskniłam za moją przemiłą Amandą.
     — Nie możesz się szwendać po dzielnicach jak bezdomny kot, ale… — zawiesiła, zerkając na mnie zadziornie — przyznam, że zadziwia mnie poziom twoich umiejętności w omijaniu tarapatów z dywanika dyrektorskiego. A wracając na ziemię, to uwaga, masz nieodebraną wiadomość! — Podskoczyła zgrabnie, szarpiąc mnie do przodu.
     — Dobra, dobra, uspokój się, Tom Hanks.
     — Od Ayami Akatu!
     — Ta od hydrantu?
     — Oczywiście! Jest moją znajomą, a ty moją i rozmawiała z tobą… raz. To się nazywa zadzierzganie więźni towarzyskich! Nie patrz tak krzywo na mnie, ja tylko stwierdzam nieszkodliwe fakty. Powinnaś zacząć chodzić na mecze koszykówki częściej, zaraz po tym, jak zaczniesz normalnie uczęszczać na zajęcia, oczywiście. Ayami ma coraz lepsze osiągnięcia w drużynie, jeśli to możliwe. Wydaje mi się, że chciała cię lepiej poznać, ale raz powiedziałam jej o twoim stylu ubierania się przekroju koszulka z napisem „Jestem jak księżyc — mam swoje fazy” to… zestawiła to chyba z twoją miłością do glanów i stworzyła sobie obraz psychopatki, socjopatki, a nawet kogoś innego z zaburzeniami osobowości, więc sobie odpuściła. Przez co też przestała przedstawiać się jako Moonlight, bo dotarł do niej poziom zażenowania, panujący wokół ciebie. Jest jeszcze, oczywiście, opcja, że po prostu znudziło jej się czekanie, aż się znowu pojawisz w tej zacnej budowli. Charlotte zbladła jeszcze bardziej, moim zdaniem, i Ayami się ze mną zgadza, sama zobaczysz. Osobiście obstawiam przyczynę w postaci zgłoszenia się do projektu w parach z tobą, a potem cię nie ma przez dnie. Gdyby mnie coś takiego spotkało, to chyba bym cię zatłukła pilnikiem do paznokci. Mówiąc o sztuce, to nasz narkotykowy zespół z Charlotte w roli głównej, często ostatnio przesiaduje przy murku, który stoi zaraz przy znakomitym hydrancie. Wielka szkoda, bo Ayami chciała pokazać mi jak używać… Nie jest ci za gorąco przypadkiem? Kontynuując…
     Rzeczywiście, ciepło dnia i ludzi, wyciskał ze mnie świeży pot, a temu nie da się zaprzeczyć. Ściągnęłam bluzę, przerzucając ją przez torbę. Próbując nie zgubić wątku rozmowy, szybko rozwijanego przez Amandę, ściągnęłam wyblakłą czerwoną chustę z ramienia, by zawiązać ją sobie jak bandankę, bo czemu by nie?
     — Dobra, John Marston, fajna chusta, ale chyba Edgar Ross nadchodzi. — Pociągnęła mnie płynnie wprost do naszej sali, nie dając mi nawet szansy położyć oka na, zapewne, Charlotte. — Potem z nią pogadasz, pamiętaj, hydrant.
     — Amanda, dawno bym bez ciebie zginęła. — Wspięłam się na palce, by przytulić moją rozmarzoną blondynkę, zanim rozpoczęły się zajęcia.
     Już podjęłam decyzję co dalej. I wiem, że będę za nią tęsknić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz