Z pomarańczy jest rzutem kamienia do wspomnianego trójkąta. Z brzoskwini jest o całą pomarańcz dalej. Jak daleko jest z jabłka do brzoskwini? Mam nadzieję, że nikt mnie nie przyłapie na używaniu karty mojej matki, bo szybko skończę ucieczkę za kratami poprawczaku.
Jeśli Nokta się nie pojawi, to wtedy
zadzwonię do chłopaków. Szybko ustaliwszy to z sobą, wyszłam z holu na
zewnątrz, kierując się prosto do…
— Azuri Moore, jesteś czymś niezwykłym —
rzuciła dość niedbale Charlotte, wstając z niskiego szerokiego murku, towarzyszącemu
umiłowanego przez artystów hydrantu.
— Jackson, jak tam Ayami?
Popołudniowe słońce soczystą pomarańczą
zabarwiało wszelkie płaszczyzny, które musnęło. Jej osoba wydawała się w tym
świetle przesadnie bojownicza, kiedy marszczyła czoło i brwi. Wrażenie to wynikało
jednak bardziej z nieprzyzwyczajenia widoku do mocnych grymasów na jej twarzy,
niż z czegokolwiek innego.
— Mam z tobą projekt w parze. —
Przerzucała rytmicznie swój ciężar z nogi na nogę.
— Wiem, Amanda mi już przekazała. —
Uśmiechnęłam się szczerze, myśląc o moich rodzicach. Zanim wszystko się
rozpadło, zrobiłam im moimi małymi paluchami zdjęcie, jak siedzieli razem na
tym murku. — Możemy go obgadać u Sylvia’s?
Zdawało się, że zamarła na chwilkę, tylko
po to, by ściągnąć brwi jeszcze mocniej. Jej lodowe spojrzenie mroziło moje
kości, kiedy ruchem głowy zachęcałam ją do ruszenia w tamtę stronę. Usta
zaczęły mi drżeć z niewyjaśnionego przerażenia, które budowało się we mnie
cegiełka po cegiełce. Uśmiech zdrętwiał, a ona stała tam jak totalny kołek,
patrząc wprost na wyblakłą czerwień bandanki, podarowanej mi przez
miedzianoskórą Noktę.
— Słucham? Twój ojciec zatrzasnął portal,
zabijając moją bratnią duszę, a Zjawy… one…
Poczułam, jak oczy wychodzą z moich orbit.
Jak kola się gną. Jak dech mi zamiera. Jak serce rwie się do skoku. Głos
Charlotty drżał jak miraż i był równie nieuchwytny. Światło kłuło mnie w tył
czaszki, a kształty zdawały się gnąc, kiedy tylko próbowałam na nich skupić
wzrok. Dotyk jej dłoni poczułam dla odmiany wyraźnie — ostrość paznokci,
gładkość skóry w asyście przejmującego chłodu.
— Moore wcisnął głęboko w ich gardła ideę,
Nokta ją łyknęła bez dwóch zdań. Pozostałych jedynie musiał zakneblować
groźbami. Ale… ale ja… my… m-my chcieliśmy zachować pokój. Nawet jak wróciłam
do życia, do tego wymiaru formy w innym kształcie, wiedziałam, że nie możemy
sobie pozwolić na rozlew krwi ze Zjawami. Musieliśmy usunąć przeszkodę… one są
bezużyteczne bez was… a ja i my bez nich. N-nie wiem, jak go przekonały do współpracy…
ja-ja… Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem spragniona końca tych zakłóceń
pomiędzy mną a Zjawami. To tak potworni boli. Jestem tak ślepa…
Jej łkanie i słowa były ostre. Docierały
do mnie przytłaczająco, z teksturą papieru ściernego. Dławiły mnie.
Na skraju świadomości usłyszałam znajome
głosy, które połamał miraż. Ciemnoskóry mężczyzna irytujący w sympatyczny
sposób tego z różowawymi okularami w złotej, przepięknie delikatnej, oprawce.
Skąd ja ich znałam?
Wibracje, w jakie moje dłonie się wprawiły,
zdawały się ściągać mnie z powrotem na ziemię. Grawitacja oderwała mnie od
kostniejącego dotyku Widma. Tak jak poprzednio w parku, na schodach
przeciwpożarowych zaraz przed spotkaniem z Noktą, a także zanim wpadłam po raz
pierwszy do sklepu — moje dłonie zdawały się posiąść moc rozgrzanego pieca, a
paliczki przyjemnie chrupały, kiedy zamknęłam uścisk na trzymającej mnie ręce.
— Jesteś szybsza, niż się spodziewałam! —
wykrzyknęła z oddali Ayami, dobiegając do nas godnymi koszykarki susami.
Zwróciłam się instynktownie w jej stronę,
napięta jak struna, ale nawet daleki widok jej miodowych włosów, zdawał się
zgasić we mnie jarzący płomień przerażenia.
— Lunae Lumen! Cz-czemu?! — Warczało w
bólu Widmo, wyszarpując się gwałtownie z mojego uścisku i przylegając
przykurczowo do murku.
Charlotte Jackson od tej chwili patrzyła
wyłącznie na nią. Wysoka postać Ayami Akatu, dobiegłszy do nas, stanęła przede
mną, zasłaniając mnie swoim ramieniem. Nie widziałam już jej twarzy, tylko jej
włosy. Za to twarz Char widziałam doskonale. Widziałam, jak zmarszczki czystego
przerażenia orały jej twarz, jak szyja się napinała do krzyku.
— Zjawy przesyłają nieszczere pozdrowienia — szepnęła doniośle w odpowiedzi. — Dłonie, które tkają, mogą również targać.
A ja stałam tam jak zaczarowana.
Potem świat zawirował ponownie, a mnie
pochłonęła czarna dłoń nowojorskiego nocnego nieba, która goniła mnie od lat.
— Azuri, chodź do mnie.
Raz jeszcze towarzyszył jej świst
przejeżdżającego metra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz