— Kawy, herbaty? —
zapytał troskliwie Ethan, usadawiając nas przy ladzie kasjerki.
— Wody.
Klasnął raz, jakby
poganiając sam siebie, kiedy zniknął na zapleczu, z którego przyniósł dwa
krzesła. Obydwa miały okrągłe, liczne niebieskie obwódki, które zapewne odbiły
się od jakiegoś wiaderka z farbą. Nokta swoje siedzisko odsunęła bardziej do
tyłu. Spojrzałam na nią pytająco, ale skutecznie unikała ze mną kontaktu
wzrokowego.
Podniosłam wzrok
na ściany i sufit, błądząc po nich bez celu. W pewnym momencie musiałam zacząć
się bujać, bo kiedy postawił przede mną szklankę, obróciłam się już w istne
wahadło.
— A on wyjdzie
kiedyś z tego zaplecza? — doszedł mnie poirytowany głos zza mojego ramienia.
— A bo ja wiem? — Wzruszył ramionami.
— A bo ja wiem? — Wzruszył ramionami.
— Jesteś jakoś
spokrewniony z Dylanem? — Spróbowałam dołączyć się do rozmowy.
— Jestem bratem
chłopaka jego siostry, pamiętasz?
Zacisnęłam usta,
aby nie zachichotać. To zdanie jakoś mnie pogilgotało w czuły punkt humoru. Nie
pamiętałam, czy równie mocno mnie rozbawiło ostatnim razem, kiedy chaos w mojej
głowie był zakurzony i bezruchu. Teraz kiedy ożył, otrząsając się z
zapomnienia, o dziwo, bardziej było mi do śmiechu.
W końcu wyłonił
się i on — Dylan — z mało imponującym plastikowym kubkiem, z którego wydobywał
się aromat mocnej kawy. Jego przebiegłe spojrzenie, zamiast dodawać mu powagi,
odejmowało mu ją. Nawet jego wysoka postura wydawała się udawać coś innego, niż
tak naprawdę reprezentowała, a w dalszym ciągu poplamione ubrania kłóciły się z
jego sztywnością. Pomimo tej gry pozorów, wyraźnie rysował się jako…
niepoważny. Nie był komiczny, najzwyczajniej w świecie był niepoważny.
— Ośmieszasz się —
stwierdził celnie Ethan.
Dylan jedynie
przewrócił oczyma i stanął milcząco przy końcu blatu.
— Porozmawiajmy,
Moore, o… słownictwie. — Latynos zastukał nerwowo palcami. — Zacznijmy od
Charlotte Jackson. Wypowiedz się o niej.
— Em… - Zagryzłam
wargę, kiedy tamten kręcił młynka kciukami. — Zapewne blondynka, która… się
przefarbowała na czarno… z fioletowymi pasemkami, czy tam końcówkami —
zacinałam się coraz bardziej, widząc, jak mój rozmówca przytyka dłonie do
skroni. — Full cap, przesiaduje ze szkolnymi ćpunami. Czekaj, skąd ją znasz?
— Znasz pojęcie
Widma?
— W sensie, że
jest blada jak ściana?
Dylan zachichotał
krótko.
— Powinnaś spytać
też, skąd zna twoje nazwisko — wtrąciła szorstko Nokta.
— Ej! Tak się nie
bawimy! — Poważnie wypchnął ją ponownie z konwersacji, a raczej przesłuchania.
— Widma i Zjawy to
istoty z drugiej strony portalu. Kontrolują one przyrost oraz przemiany
likantropów, takich jak ty, Nokta, bądź Dylan.
Gula formująca się
w moim gardle zdawała się mnie już dusić. Pomimo jego uspokajającego tonu, nie
mogłam się wyzbyć wrażenia, że znał przenikliwie dobrze mój stan. Wiedział,
czego szukałam i dawał mi to — informacje, które mogły przesądzić, gdzie się
znajdę w najbliższych godzinach. Miały one jednak ciernisty posmak, jakby ta
ścieżka zarosła jakiś czas temu i nie da się nią już podążyć.
Gula zniknęła pod
wpływem rozproszenia, które przyniosła realizacja… Zerknęłam zdziwiona na
Dylana.
— Jeśli on jest w
to zamieszany, to skąd ty tyle wiesz? — Ścisnęłam mocniej moje palce.
— Nie mówmy o tym,
nie mam najmniejszej ochoty tego znowu rozgrzebywać. — Frustracja zdawała się
przemknąć po jego twarzy w postaci zgrzytu zębów, ale tak szybko przeminęła, że
nie byłam pewna, czy zdarzyło się to naprawdę.
— Czy te Widma i
inne… są mi w stanie pomóc? — Niestety odpowiedź wydawała mi się oczywista,
skoro siedzę tu, wraz z resztą zgrai.
— Nigdy nie były w
stanie, zresztą sytuacja drastycznie się zmieniła lekko ponad rok temu. —
Latynos przebiegł wzrokiem po blacie, jakby szukając odpowiednich słów. —
Miejsce za portalem służy bardziej dla ludzi nas otaczających, abyśmy w
niekontrolowanej fazie przemiany i procesie jej zrozumienia oraz okiełznania,
nie skrzywdzili nikogo chcący, bądź i nie.
— Okiełznania? — Łykałam chciwo każde jego słowo, wbijając paznokcie w dłonie z podenerwowania.
— Tak. — Potarł
opuszkami nasadę nosa.
Kiedy zapadła
cisza, nie byłam już pewna, czy to wirujący kurz sprawia wrażenie, że
pomieszczenie drży, we wkradającym się odbitym od okien świetle, czy to też ja
rozpadam się na małe kawałeczki, próbując ułożyć z nich spójną całość.
— Posłuchaj —
podjął ponownie Ethan, przechylając się bardziej w moją stronę. — Powiem ci
tylko tyle, ile to konieczne, abyś w pełni zrozumiała swoją sytuację i podjęła…
działanie. — Rzucił dyskretne spojrzenie na Noktę znad mojego ramienia. —
Procedura jest… była stosunkowo prosta. Zjawy znajdują likantropy, a Widma
upewniają się, że dana osoba trafi do portalu w odpowiednim dla siebie czasie. — Zastukał palcami, kontynuując już mniej pewnie — Mam teorię, że ta symbioza
wynika z braku możliwości wykrywania likantropii przez same Widma. Nie wiem
jednak, na czym polega ona w drugą stronę.
— Widma uwielbiają
podkreślać swoją ignorancję i pyszność, powtarzając w kółko o uczestnictwie w
zapisie kodu likantropów, czy coś w tą deseń. Zjawy niewiele mówią, ba!, są
bardzo abstrakcyjnymi istotami. Możliwe, że to właśnie z nimi tamte stworzyły
likantropię — odezwał się dość impulsywnie Dylan, a Nokta szybko mu
zawtórowała:
— Bez sensu, po co
tworzyć sobie problem? — Ethan burknął coś o oczywistości. — Sądzę, że portal
jest wytworem Widm. A gadanie o kodowaniu i innych bzdetach, bardziej sugeruje,
że to im wilkołaki zawdzięczają możliwość kontroli przemiany.
— Nie ma na to
żadnych dowodów — Dylan syknął tak gwałtownie, że mimowolnie się wzdrygnęłam.
— Naprawdę
wierzysz, że pewnego dnia jeden wilkołak odkrył jak się nie przemieniać i potem
nagle wizyta w portalu dla całego podgatunku stała się czystą formalnością? Widma
stworzyły kod, a Zjawy go zastosowały. To ich plastyczności potrzebują Widma, a
Zjawy potrzebują ich portalu. Zaś stałe naleganie, by wilkołaki wciąż
korzystały z portalu, dowodzi, że kod może być wadliwy.
— Dlaczego,
umiejąc kodować, nie umiałyby stworzyć pod-uniwersum? — Żachnął się nieco żywiej
Ethan.
— A dlaczego by
umiały? Nie mamy pojęcia, jak to działa, więc wszystko jest możliwe.
— Moore namieszał
ci w głowie! – Dylan wytknął ją palcem, a za sobą usłyszałam przeraźliwy zgrzyt
krzesła. — Nie rób jej nadziei!
— Nadziei? Jak
śmiesz! Jesteś pozbawiony skrupułów, ty psie!
— Nie posuwajmy
się do personalnych odzywek. — Cofnął się o krok, ale bojowy nastrój nadal go
nie opuścił.
Czując gorąc
bijący od Nokty, odwróciłam się.
Nigdy nie byłam
pewna, czy jej równie mocno jak mi, zależało na utrzymaniu się na powierzchni i
czy rzeczywiście wie o czymś, czym nie chce się podzielić. Teraz jednak byłam
pewna. Jej mała postać wypchnęła dumnie pierś, a strzelista postura, mocno przerysowana
determinacją, sprawiła, że wszelkie wątpliwości czmychnęły, choć na chwilę w
zapomnienie. Tyle wystarczyło, by nie podważać ich słów i przyjąć je w biernej
akceptacji.
— Tak było kiedyś?
Nokta spuściła na
mnie wzrok.
— Od ostatniego
wypadku, zdaje się, że już nie są tak pewni swojej współpracy.
— Dlatego nasza
trójka współpracuje z pewnym człowiekiem, czy rozumiesz, o kim mówimy, Azuri? –
Poczułam dłoń na swoim ramieniu.
— Moore? —
Ściągnęłam brwi, próbując przypomnieć sobie jego twarz. Zdołałam jedynie
zobaczyć twarz mojej matki, z cudzymi oczyma, zaciśniętą ze złości szczęką.
— Nie musisz nam
nic mówić, my wiemy. — Nokta postawiła krok w moją stronę, jakby próbując dodać
mi otuchy.
— Co on ma z tym
wspólnego? — Nie wiedziałam, na której z twarzy osadzić mój wzrok.
— Powiedzmy, że ta
awangardowa postać z pomarańczy zamieszała mocniej, niż… Co ona tu robi? —
Ethan zamarł w chwili, kiedy jego wzrok spoczął na sklepowych drzwiach.
— Ten wilk długo
wychodził z lasu — rzucił Dylan, czmychając na zaplecze.
Ten żart, jakże
nie na miejscu, zbił mnie całkiem z pantałyku. Szukałam w chaosie nowych
informacji, fragmentu, w którym była o niej mowa. Temat plątał się nieprzydatnie
w mojej głowie, ale wystarczyło, że spojrzałam na jej twarz. Dłonie skostniały
mi z przerażenia.
Charlotte Jackson
rzuciła na nas lodowy cień, kiedy przeszła powolnie nowojorskim chodnikiem, nie
wiedząc, że minęła właśnie gniazdo karaluchów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz