8 czerwca 2020

18. Brat chłopaka jego siostry


     — Kawy, herbaty? zapytał troskliwie Ethan, usadawiając nas przy ladzie kasjerki.
     Wody.
     Klasnął raz, jakby poganiając sam siebie, kiedy zniknął na zapleczu, z którego przyniósł dwa krzesła. Obydwa miały okrągłe, liczne niebieskie obwódki, które zapewne odbiły się od jakiegoś wiaderka z farbą. Nokta swoje siedzisko odsunęła bardziej do tyłu. Spojrzałam na nią pytająco, ale skutecznie unikała ze mną kontaktu wzrokowego.
     Podniosłam wzrok na ściany i sufit, błądząc po nich bez celu. W pewnym momencie musiałam zacząć się bujać, bo kiedy postawił przede mną szklankę, obróciłam się już w istne wahadło.
      A on wyjdzie kiedyś z tego zaplecza? doszedł mnie poirytowany głos zza mojego ramienia.
     A bo ja wiem? Wzruszył ramionami.
      Jesteś jakoś spokrewniony z Dylanem? Spróbowałam dołączyć się do rozmowy.
      Jestem bratem chłopaka jego siostry, pamiętasz?
     Zacisnęłam usta, aby nie zachichotać. To zdanie jakoś mnie pogilgotało w czuły punkt humoru. Nie pamiętałam, czy równie mocno mnie rozbawiło ostatnim razem, kiedy chaos w mojej głowie był zakurzony i bezruchu. Teraz kiedy ożył, otrząsając się z zapomnienia, o dziwo, bardziej było mi do śmiechu.
     W końcu wyłonił się i on Dylan z mało imponującym plastikowym kubkiem, z którego wydobywał się aromat mocnej kawy. Jego przebiegłe spojrzenie, zamiast dodawać mu powagi, odejmowało mu ją. Nawet jego wysoka postura wydawała się udawać coś innego, niż tak naprawdę reprezentowała, a w dalszym ciągu poplamione ubrania kłóciły się z jego sztywnością. Pomimo tej gry pozorów, wyraźnie rysował się jako… niepoważny. Nie był komiczny, najzwyczajniej w świecie był niepoważny.
     Ośmieszasz się stwierdził celnie Ethan.
     Dylan jedynie przewrócił oczyma i stanął milcząco przy końcu blatu.
      Porozmawiajmy, Moore, o… słownictwie. Latynos zastukał nerwowo palcami. Zacznijmy od Charlotte Jackson. Wypowiedz się o niej.
     Em… - Zagryzłam wargę, kiedy tamten kręcił młynka kciukami. Zapewne blondynka, która… się przefarbowała na czarno… z fioletowymi pasemkami, czy tam końcówkami zacinałam się coraz bardziej, widząc, jak mój rozmówca przytyka dłonie do skroni. Full cap, przesiaduje ze szkolnymi ćpunami. Czekaj, skąd ją znasz?
     Znasz pojęcie Widma?
     W sensie, że jest blada jak ściana?
     Dylan zachichotał krótko.
      Powinnaś spytać też, skąd zna twoje nazwisko wtrąciła szorstko Nokta.
      Ej! Tak się nie bawimy! Poważnie wypchnął ją ponownie z konwersacji, a raczej przesłuchania.
     Widma i Zjawy to istoty z drugiej strony portalu. Kontrolują one przyrost oraz przemiany likantropów, takich jak ty, Nokta, bądź Dylan.
     Gula formująca się w moim gardle zdawała się mnie już dusić. Pomimo jego uspokajającego tonu, nie mogłam się wyzbyć wrażenia, że znał przenikliwie dobrze mój stan. Wiedział, czego szukałam i dawał mi to informacje, które mogły przesądzić, gdzie się znajdę w najbliższych godzinach. Miały one jednak ciernisty posmak, jakby ta ścieżka zarosła jakiś czas temu i nie da się nią już podążyć.
     Gula zniknęła pod wpływem rozproszenia, które przyniosła realizacja… Zerknęłam zdziwiona na Dylana.
     Jeśli on jest w to zamieszany, to skąd ty tyle wiesz? Ścisnęłam mocniej moje palce.
      Nie mówmy o tym, nie mam najmniejszej ochoty tego znowu rozgrzebywać. Frustracja zdawała się przemknąć po jego twarzy w postaci zgrzytu zębów, ale tak szybko przeminęła, że nie byłam pewna, czy zdarzyło się to naprawdę.
     Czy te Widma i inne… są mi w stanie pomóc? Niestety odpowiedź wydawała mi się oczywista, skoro siedzę tu, wraz z resztą zgrai.
     Nigdy nie były w stanie, zresztą sytuacja drastycznie się zmieniła lekko ponad rok temu. Latynos przebiegł wzrokiem po blacie, jakby szukając odpowiednich słów. Miejsce za portalem służy bardziej dla ludzi nas otaczających, abyśmy w niekontrolowanej fazie przemiany i procesie jej zrozumienia oraz okiełznania, nie skrzywdzili nikogo chcący, bądź i nie.
     Okiełznania? Łykałam chciwo każde jego słowo, wbijając paznokcie w dłonie z podenerwowania.
      Tak. Potarł opuszkami nasadę nosa.
     Kiedy zapadła cisza, nie byłam już pewna, czy to wirujący kurz sprawia wrażenie, że pomieszczenie drży, we wkradającym się odbitym od okien świetle, czy to też ja rozpadam się na małe kawałeczki, próbując ułożyć z nich spójną całość.
     Posłuchaj podjął ponownie Ethan, przechylając się bardziej w moją stronę. Powiem ci tylko tyle, ile to konieczne, abyś w pełni zrozumiała swoją sytuację i podjęła… działanie. Rzucił dyskretne spojrzenie na Noktę znad mojego ramienia. Procedura jest… była stosunkowo prosta. Zjawy znajdują likantropy, a Widma upewniają się, że dana osoba trafi do portalu w odpowiednim dla siebie czasie. Zastukał palcami, kontynuując już mniej pewnie Mam teorię, że ta symbioza wynika z braku możliwości wykrywania likantropii przez same Widma. Nie wiem jednak, na czym polega ona w drugą stronę.
      Widma uwielbiają podkreślać swoją ignorancję i pyszność, powtarzając w kółko o uczestnictwie w zapisie kodu likantropów, czy coś w tą deseń. Zjawy niewiele mówią, ba!, są bardzo abstrakcyjnymi istotami. Możliwe, że to właśnie z nimi tamte stworzyły likantropię odezwał się dość impulsywnie Dylan, a Nokta szybko mu zawtórowała:
      Bez sensu, po co tworzyć sobie problem? Ethan burknął coś o oczywistości. Sądzę, że portal jest wytworem Widm. A gadanie o kodowaniu i innych bzdetach, bardziej sugeruje, że to im wilkołaki zawdzięczają możliwość kontroli przemiany.
      Nie ma na to żadnych dowodów Dylan syknął tak gwałtownie, że mimowolnie się wzdrygnęłam.
     Naprawdę wierzysz, że pewnego dnia jeden wilkołak odkrył jak się nie przemieniać i potem nagle wizyta w portalu dla całego podgatunku stała się czystą formalnością? Widma stworzyły kod, a Zjawy go zastosowały. To ich plastyczności potrzebują Widma, a Zjawy potrzebują ich portalu. Zaś stałe naleganie, by wilkołaki wciąż korzystały z portalu, dowodzi, że kod może być wadliwy.
     Dlaczego, umiejąc kodować, nie umiałyby stworzyć pod-uniwersum? Żachnął się nieco żywiej Ethan.
      A dlaczego by umiały? Nie mamy pojęcia, jak to działa, więc wszystko jest możliwe.
      Moore namieszał ci w głowie! – Dylan wytknął ją palcem, a za sobą usłyszałam przeraźliwy zgrzyt krzesła. Nie rób jej nadziei!
      Nadziei? Jak śmiesz! Jesteś pozbawiony skrupułów, ty psie!
      Nie posuwajmy się do personalnych odzywek. Cofnął się o krok, ale bojowy nastrój nadal go nie opuścił.
     Czując gorąc bijący od Nokty, odwróciłam się.
     Nigdy nie byłam pewna, czy jej równie mocno jak mi, zależało na utrzymaniu się na powierzchni i czy rzeczywiście wie o czymś, czym nie chce się podzielić. Teraz jednak byłam pewna. Jej mała postać wypchnęła dumnie pierś, a strzelista postura, mocno przerysowana determinacją, sprawiła, że wszelkie wątpliwości czmychnęły, choć na chwilę w zapomnienie. Tyle wystarczyło, by nie podważać ich słów i przyjąć je w biernej akceptacji.
      Tak było kiedyś?
     Nokta spuściła na mnie wzrok.
      Od ostatniego wypadku, zdaje się, że już nie są tak pewni swojej współpracy.
     Dlatego nasza trójka współpracuje z pewnym człowiekiem, czy rozumiesz, o kim mówimy, Azuri? – Poczułam dłoń na swoim ramieniu.
     Moore? Ściągnęłam brwi, próbując przypomnieć sobie jego twarz. Zdołałam jedynie zobaczyć twarz mojej matki, z cudzymi oczyma, zaciśniętą ze złości szczęką.
      Nie musisz nam nic mówić, my wiemy. Nokta postawiła krok w moją stronę, jakby próbując dodać mi otuchy.
      Co on ma z tym wspólnego? Nie wiedziałam, na której z twarzy osadzić mój wzrok.
      Powiedzmy, że ta awangardowa postać z pomarańczy zamieszała mocniej, niż… Co ona tu robi? Ethan zamarł w chwili, kiedy jego wzrok spoczął na sklepowych drzwiach.
      Ten wilk długo wychodził z lasu rzucił Dylan, czmychając na zaplecze.
     Ten żart, jakże nie na miejscu, zbił mnie całkiem z pantałyku. Szukałam w chaosie nowych informacji, fragmentu, w którym była o niej mowa. Temat plątał się nieprzydatnie w mojej głowie, ale wystarczyło, że spojrzałam na jej twarz. Dłonie skostniały mi z przerażenia.
     Charlotte Jackson rzuciła na nas lodowy cień, kiedy przeszła powolnie nowojorskim chodnikiem, nie wiedząc, że minęła właśnie gniazdo karaluchów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz